JB: A jak wygląda kwestia odpłatności za leki dla pacjentów?
AZ: Pacjenci w Norwegii płacą za leki refundowane tak zwany wkład własny, który po przekroczeniu pewnej kwoty (nieco ponad 2900 NOK (około 1300 PLN przyp. red.) w 2022 roku) powoduje, że wszystkie leki na zniżkę będą za darmo do końca danego roku kalendarzowego, obejmuje to również wizytę lekarską do pewnego poziomu odpłatności. Głównie mamy jeden próg refundacji w aptece, jest to 39%. Są również leki na zniżkę, która oznacza, że dany preparat będzie zawsze bezpłatny dla pacjenta. Istnieje także możliwość otrzymania specjalnej refundacji na wniosek lekarza, jeśli stwierdzi on, że u tego pacjenta dany lek będzie używany na stałe, ale nie istnieje na niego kod refundacji automatycznie zatwierdzony przez fundusz zdrowia.
JB: Ciekawa jestem, jak wygląda czas pracy i urlopów w norweskich aptekach oraz dyżury nocne.
AZ: Dzięki związkowi zawodowemu farmaceutów mamy 5 tygodni wakacji w roku (30 dni pracy), wliczamy w to również soboty. W norweskiej aptece nie ma czegoś takiego jak dyżury. Mieszkam w czwartym co do wielkości mieście w tym kraju i mamy jedną vaktapotek – czyli aptekę dyżurującą, która otwarta jest do… północy. Tak, na tym właśnie polega jej dyżur. Nigdy nie miałam okazji w niej pracować, ale wiem, że zupełnie inaczej wygląda tam grafik oraz stawka. Ma się wiele dni wolnych w tygodniu z racji na oczywisty tryb pracy – „po nocach” i w weekendy, dni wolne ustawowo. Inną sprawą jest to, że w mojej sieci w ogóle praca po godzinie 17.00 w tygodniu oraz po 13.00 w sobotę liczy się inaczej – wtedy np. jedna godzina jest wpisana w grafiku jak półtorej godziny, lub analogicznie dwie. Fizycznie więc pracujemy o wiele mniej. Mój dzień pracy rzadko wynosił osiem godzin, kiedy byłam farmaceutką. Miałam również niektóre piątki wolne. Jeden z moich pracowników aktualnie zażyczył sobie co trzeci piątek wolny i to się da bez problemu zorganizować, przez to niektóre dni pracuje po osiem godzin (bo generalnie pracuje się mniej). Czy nie brzmi to miło? Oczywiście jest to stanowisko na pełen etat. Jeśli już przy czasie pracy jesteśmy, to warto wspomnieć, że każdy z nas ma prawo do 30 minut przerwy w ciągu dnia pracy trwającego 5 godzin lub więcej – przynajmniej w mojej sieci. Farmaceuta ma przerwę wynagradzaną, technik farmaceutyczny – nie.
JB: Czy norwescy farmaceuci zobowiązani są do odbywania kształcenia ustawicznego lub innego typu poszerzania wiedzy?
AZ: Nie są wymagane od nas ustawiczne szkolenia. Firma sama nakłada obowiązkowe szkolenia, ale to nie ma nic wspólnego ze zbieraniem punktów, by móc dalej praktykować swój zawód. Tak naprawdę mogłabym opuścić pracę farmaceuty aptecznego i wrócić do apteki po 10 latach i nikt nie sprawdzałby, czy mam jakieś obowiązkowe szkolenia – tak długo, jak moja licencja jest ważna i mam numer personelu medycznego, mogę być farmaceutką.
JB: Faktyczne, to duża różnica względem polskich realiów! A jak wygląda „załoga” norweskiej apteki?
AZ: Na każdej zmianie musi być farmaceuta, choćby się „paliło i waliło”, apteka nie może być bez tej osoby otwarta. To nawet nie zadziałałoby w praktyce, bo to farmaceuta zatwierdza wszystkie recepty (z wyjątkami na sprzęt do mierzenia poziomu glukozy itp.). To ma swoje gorsze strony, kiedy jesteś tym farmaceutą jedynym na zmianie – wtedy twoja przerwa nie jest de facto prawdziwą przerwą. Na szczęście można to odpowiednio zrekompensować w systemie, tak by było sprawiedliwie.
W załodze mamy również techników farmaceutycznych. Co ciekawe, wcale nie trzeba mieć medycznego wykształcenia, by w norweskiej aptece pracować. Zdarzyło mi się pracować z młodą studentką, która zajmowała się na co dzień nauką na zupełnie innym kierunku – niemedycznym, ale z racji tego, że zaczęła kiedyś latem pracę w aptece jako pomoc i ma kilkuletnie doświadczenie, często przychodziła do nas pracować. Naprawdę, gdyby nie świadomość, że nie ma wykształcenia w żaden sposób powiązanego z farmacją, na pewno bym jej o to sama nie podejrzewała – była bardzo dobra i miała super wiedzę!
JB: A jak wygląda demografia aptek w Norwegii, czy są to apteki sieciowe czy też prywatne?
AZ: W Norwegii są głównie apteki sieciowe – mamy 3 duże firmy na rynku. Bardzo niewielki procent (a może nawet promil?) to apteki prywatne lub franczyzy. Nie ma żadnych zasad co do demografii w kontekście minimalnego odstępu, przez co w dużych miastach apteki są dosyć gęsto ulokowane (ale nie tak gęsto, jak w Polsce!). Bardzo często można zauważyć, że jak tylko gdzieś pojawia się sieć X, to sieć Y już buduje swój lokal obok. Konkurencja jest spora ze względu na małą ilość podmiotów na rynku i z tego względu jest ona mocno odczuwalna.
JB: Jak ogólnie wygląda system ochrony zdrowia w Norwegii? Jaka jest dostępność pacjenta do lekarza, pielęgniarki czy innych pracowników medycznych, jakie jest pokrycie finansowe przez państwo świadczeń zdrowotnych, profilaktyki zdrowotnej itp.?
AZ: Ochrona zdrowia w Norwegii jest dosyć podobna do tej w Polsce – również płacimy składki ubezpieczenia zdrowotnego, ale usługa, czy wizyta u lekarza kosztuje. Nie są to duże sumy jak na Norwegię, ale zdecydowanie powodują, że nie zamówisz wizyty, bo kolokwialnie mówiąc „nudzi ci się i chcesz z kimś pogadać”. Odpowiednikiem byłoby wprowadzenie opłaty np. 15 zł za wizytę u lekarza rodzinnego. Niedużo, ale być może zmniejszyłoby obłożenie? Wiele osób korzysta z pomocy pielęgniarek w swoich domach, istnieją bloki, które mają umowy z gminą, w których stacjonuje osoba z wykształceniem medycznym dowożąca leki, opiekująca się tymi osobami – niekoniecznie starszymi. Profilaktyka – mam wrażenie – kuleje. Badania profilaktyczne tutaj zlecane są rzadko i trochę z łaski. Mam wrażenie, jakby wszyscy mieli nadzieję, że wyleczy nas bliskość natury i paracetamol, a zdrowego organizmu nie ma potrzeby za często sprawdzać.
JB: Od niedawna jest Pani kierownikiem apteki – jak wygląda sprawowanie tej funkcji w norweskiej aptece?
AZ: Na razie wciąż się uczę i każdy dzień to jedna wielka niewiadoma, więc trudno o jakieś konkretne wnioski. Na pewno pełnię funkcję nadzorującą – administracyjną i biorę odpowiedzialność za wszystko, co w mojej aptece się dzieje. Pilnuję, by zawsze było odpowiednie obłożenie pracowników na zmianie, pomagam w obsłudze pacjentów (tutaj słowo pacjent funkcjonuje na równi ze słowem klient i nie ma to w ogóle złego wydźwięku!), wykonuję wiele normalnych obowiązków farmaceuty, tak samo rozkładam często towar, wydaję leki OTC, ale dodatkowo zajmuję się rzeczami w biurze. Prowadzę korespondencję, biorę udział w spotkaniach, odbieram telefony, nadzoruję ekonomiczny aspekt działalności. Ta praca jest bardzo zróżnicowana i ma wiele oblicz. Jestem farmaceutką, ale też i coachem, szefem, księgową, pracownikiem biurowym w jednym. Podoba mi się to. Mam również więcej swobody co do godzin pracy i tego, kiedy wykonuję swoje zadania.
W Norwegii, aby zostać tzw. apotekerem (czyli kierownikiem apteki), należy pracować przynajmniej 2 lata na stanowisku farmaceuty na pełen etat, trzeba być również magistrem farmacji (bo w Norwegii istnieje też stopień licencjata). Ja aktualnie jestem na stanowisku bestyrera, czyli takiego zarządcy – de facto moje zadania są identyczne jak apotekera (tak samo jak warunki umowy, wynagrodzenie), ale jestem na zastępstwo innej kierowniczki i dlatego nie mogę być wpisana właśnie jako apoteker w tej sytuacji. Od maja będę już jednak apotekerem, bo przejmuję aptekę w Trondheim i będę główną odpowiedzialną tam – zarówno „na papierze”, jak i w rzeczywistości.
Czytaj także: Pandemia SARS-CoV-2 a nowa rola apteki.