JB: Stopień licencjata? A czym różni się jego wykształcenie i jakie są uprawnienia zawodowe?
Licencjat, czyli tak zwany bachelor, to farmaceuta, który po 3 latach nauki postanowił ją przerwać i pójść do apteki. Nazywamy tych farmaceutów reseptarfarmasøyt. W codziennej pracy pacjent nie jest w stanie stwierdzić, kto ile lat studiował, bo wykonujemy te same zadania i nie ma żadnego rozdzielenia, na przykład na identyfikatorze z imieniem. Są jednak spore różnice, chociażby w zarobkach. Poza tym to właśnie magister może zostać kierownikiem apteki, a licencjat już nie (mówimy o stanowisku apoteker). To magistrzy również są zatrudniani do innych gałęzi szeroko pojętej branży farmaceutycznej.
JB: Żartobliwie wspomniała Pani o leczniczym wpływie natury. Teraz jednak, zupełnie na poważnie chciałam zapytać, czy i jak w Norwegii funkcjonują leki ziołowe i ziołolecznictwo w praktyce? Czy leki ziołowe są poważane przez lekarzy, farmaceutów i pacjentów? Na jakie schorzenia najczęściej są wydawane?
AZ: Funkcjonują podobnie jak receptura – czyli praktycznie ich nie ma. W norweskich aptekach ziele rumianku czy skrzypu to powoli odchodzące do lamusa klasyki, które są przecież skuteczne i bardzo pomocne w wielu przypadkach. Trochę nie rozumiem tego rozdźwięku, bo Norwegowie znani są ze swojej miłości do tego, co naturalne oraz bycia blisko natury. Jeśli chcemy kupić dany surowiec, niestety musimy się do udać do sklepu typu „zdrowa żywność”, bez pewności tego, czy skład jest faktycznie dobry.
JB: W Polsce niestety uległa zatarciu granica pomiędzy lekiem – roślinnym produktem leczniczym, a żywnością – suplementem diety, mającym niejednokrotnie analogiczny skład, choć oczywiście zawierającym surowiec niespełniający wymogów farmakopealnych. Czy w Norwegii mamy do czynienia z podobną sytuacją? Czy w norweskich aptekach w ogóle sprzedaje się suplementy diety?
AZ: Zacznijmy od tego, że nie ma do końca takiego podziału. W norweskiej aptece znajdziemy leki oraz handelsvarer, czyli zwykłe produkty, do których zaliczymy zarówno witaminę D3, jak i okulary przeciwsłoneczne. Jeśli chodzi o witaminy i minerały, nie ma bez recepty, z tego co kojarzę, zarejestrowanych leków, ale ich również nie nazywa się „suplementami diety”. Nigdy nie spotkałam się z podejrzliwością co do składu, działania czy pochodzenia tych produktów. Abstrahując już, my, Polacy, mamy jakiegoś „bzika” na punkcie wchłanialności. W Norwegii zapytano się mnie o ten aspekt może z 3 razy do tej pory. W Polsce nie było dnia bez tego pytania.
JB: Norwegia, jak i cała Skandynawia, to dla Polaków nadal dosyć „egzotyczny” kierunek, biorąc chociażby pod uwagę warunki przyrodnicze… Jak Pani oceniłaby specyfikę mieszkania i życia w Norwegii?
AZ: Norwegowie kochają naturę i ruch oraz spędzanie czasu na świeżym powietrzu. Jest to naturalna część ich życia, bez względu na pogodę, stąd powiedzenie, że „nie istnieje zła pogoda, jedynie kiepskie ubrania” (det finnes ikke dårlig vær, bare dårlige klær). Bardzo cenią sobie prywatność i życie rodzinne (co widać wyraźnie w rekompensowaniu godzin pracy np. wieczorami, opisanym powyżej). Przeszkadzanie komuś w trakcie jego godzin poza pracą jest bardzo nietaktowne, nawet kiedy jest się kierownikiem. Życie jest bardzo spokojne, zarabia się dobrze lub bardzo dobrze i codzienność jest generalnie bezproblemowa. Większość spraw opiera się o zaufanie: jak rząd mówi, żeby się przetestować na COVID-19 we własnym zakresie po przyjeździe z zagranicy, to wszyscy się przetestują – chociaż nigdzie to nie jest rejestrowane. Kiedy idę na siłownię, mój telefon leży na ziemi razem ze słuchawkami i butelką wody, a ja mogę iść do łazienki bez stresu, że ktoś sobie przywłaszczy moje rzeczy. Jak kupiłam kiedyś bilet na autobus na lotnisko u złego przewoźnika, to ten, do którego wsiadłam, powiedział, że nie ma problemu. Ostatnio jadąc do pracy ktoś miał problem w komunikacji miejskiej, aby kupić bilet przez aplikację – kontrolerka próbowała pomóc, po czym machnęła ręką i powiedziała, że tym razem nie wypisze żadnego mandatu. To tylko kilka przykładów z życia codziennego, by zobrazować podejście ludzi do systemu i innych.
JB: A jacy są Norwegowie?
AZ: Mówi się często, że Norwegowie są przesadnie mili, ale że to jest hipokryzja i tak naprawdę tylko udają. Ja się nie zgadzam z tym podejściem, bo spotkałam naprawdę wielu Norwegów, którzy są przyjaźni i nie robią tego na pokaz. Odbyłam wiele rozmów z nimi na tematy trudne, jak komunizm, wojna, tło religijne, prawa kobiet, rasizm, problemy w szkole etc. Tak samo miewają ciężkie chwile, a ich życie, mimo że łatwiejsze w wielu aspektach, nie jest usłane różami, jakby mogło się wydawać. Warto dodać, że nie wszyscy zarabiają tak dużo, by nie żyć ”od pierwszego do pierwszego”. Myślę, że te opinie dotyczące hipokryzji mogą wynikać z tego, że osoby je głoszące nigdy tak naprawdę z żadnym Norwegiem nie rozmawiały na bardziej wymagające tematy i trochę „oceniają książkę po okładce”.
Polacy bardzo często dystansują się i porównują, tworzą sztuczne podziały „ja Polak – Ty Norweg”. Nie chcą widzieć człowieka w człowieku, jakby narodowość raz na zawsze podsumowała naszą egzystencję i opisywała kim jesteśmy według staroświeckich stereotypów. A co do przesadnej uprzejmości, to ja naprawdę nie mam nic przeciwko, by pani na poczcie czy w sklepie była bardzo miła. Tak samo zachowuję się przecież ja sama w aptece, jako farmaceutka – bo chcę, by klient miał dobre wrażenie i wrócił do nas – wydaje mi się to całkiem naturalnym podejściem.
Bardzo dziękujemy za rozmowę i życzymy niegasnącej pasji do wykonywanego zawodu! Czytelników „Aptekarza Polskiego” zapraszamy zaś do lektury kolejnej rozmowy z farmaceutą klinicznym pracującym w Niemczech.