„Moim pierwszym wrażeniem w aptece hiszpańskiej był spokój. Nie ma tu pośpiechu, a z każdym pacjentem można sobie spokojnie porozmawiać. Czasami, a raczej więcej razy, konwersacja się przedłuża, bo Hiszpanie kochają rozmawiać. Staramy się tu skupić na realnej pomocy pacjentowi i musiałam nauczyć się sama rozpoznawać najprostsze choroby np. dermatologiczne i po wywiadzie z pacjentem odpowiednio dopasować lek” – mówi mgr farm. Paulina Filipiak, która dziś opowie nam o swoich zawodowych doświadczeniach i podzieli się spostrzeżeniami z życia w Hiszpanii. Zapraszamy do lektury!
Paulina Filipiak ukończyła studia farmaceutyczne na Uniwersytecie Medycznym im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. Od ośmiu lat pracuje w aptekach ogólnodostępnych w Hiszpanii. Doświadczeniami zawodowymi dzieli się na profilu instagramowym @farmaceutkawhiszpanii. Prywatnie pasjonatka podróży i nauki języków. Wolny czas spędza na oglądaniu hiszpańskich seriali.
Joanna Bilek: Już dziewięć lat mieszkasz w Hiszpanii, a od ośmiu pracujesz w aptece ogólnodostępnej… Powiedz nam: dlaczego Hiszpania?
Paulina Filipiak: Decyzja o wyjeździe podyktowana była wyłącznie prywatnymi pobudkami. Tak naprawdę Hiszpanii nie miałam nigdy w planach ze względu na kryzys panujący w tym kraju (aktualnie stopa bezrobocia to 13%). Naszym krajem docelowym miała być Belgia ze względu na język francuski, który uwielbiałam. Kiedy zostałam sama, przyrzekłam sobie spróbować znaleźć pracę w zawodzie w rok i udowodnić sobie i wszystkim wokoło, że jak się czegoś chce, to można to osiągnąć ciężką pracą i poświęceniem. I bez znajomości. Do dziś śmieję się, że utknęłam tu na dobre. Moja droga była długa i kręta, począwszy od pracy w parafarmacia, by dojść do tego gdzie jestem tutaj i teraz.
Joanna Bilek: Podchwycę temat: jak wyglądają parafarmacie w Hiszpanii? Czy są podobne do drogerii, które są w Polsce? Powiedz nam, czym zajmowałaś się w tej pracy?
Paulina Filipiak: Parafarmacia w Hiszpanii to bardziej sklep w którym znajdują się suplementy diety, produkty higieny osobistej czy też kosmetyki, ale brak w nich leków na receptę. W parafarmacia, podobnie jak w aptece, zajmowałam się przyjmowaniem towaru, zamówieniami i oczywiście aktywną sprzedażą produktów. Chciałam po prostu zaznajomić się z pierwszymi nazwami i producentami suplementów na hiszpańskim rynku i faktycznie ta wiedza przydała mi się później w przyszłej pracy, już w aptece.
Joanna Bilek: Czy praca w parafarmacie była dla Ciebie możliwością podszlifowania języka?
Paulina Filipiak: Nie, nie był to czas na podszlifowanie języka, gdyż hiszpańskiego uczyłam się od pierwszej klasy liceum na zajęciach prywatnych. Trafiłam na cudowną nauczycielkę, która od początku postawiła na konwersacje, a nie gramatykę i za to po dzień dzisiejszy jestem jej wdzięczna. Podobnego ,,fuksa” miałam jeśli chodzi o język francuski. Obie panie, uczące z pasją, serdecznie pozdrawiam, jeśli to kiedyś przeczytają!
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą po zawodową inspirację… Aptekarstwo w Nowej Zelandii [WYWIAD]
Joanna Bilek: I potem przyszła praca w aptece… Jakie były Twoje pierwsze wrażenia? Jak wypada porównanie pracy w hiszpańskiej aptece z pracą w aptece polskiej?
Paulina Filipiak: Moim pierwszym wrażeniem w aptece hiszpańskiej był spokój. Nie ma tu pośpiechu, a z każdym pacjentem można sobie spokojnie porozmawiać. Czasami, a raczej więcej razy, konwersacja się przedłuża, bo Hiszpanie kochają rozmawiać. Staramy się tu skupić na realnej pomocy pacjentowi i musiałam nauczyć się sama rozpoznawać najprostsze choroby np. dermatologiczne i po wywiadzie z pacjentem odpowiednio dopasować lek. Jeśli czegoś nie jestem pewna, to po prostu pytam osobę z którą właśnie jestem na zmianie. My tu postrzegani jesteśmy jako pierwsza pomoc, gdyż do lekarzy są teraz długie kolejki.
Joanna Bilek: Czy hiszpańscy pacjenci są inni niż polscy?
Paulina Filipiak: Jeśli chodzi o typ pacjenta hiszpańskiego, to jest to typ „podejrzliwy”. Ciężko mu zaufać i ma już swój lek wybrany wcześniej – albo pod wpływem internetu, albo reklamy w telewizji. Od nas zależy, czy wybierze naszą podpowiedź, czy pozostanie przy swoim wyborze.
Joanna Bilek: A czy świadczycie opiekę farmaceutyczną?
Paulina Filipiak: Opieka farmaceutyczna jako tako w Hiszpanii nie istnieje. Nie mamy możliwości kontaktu z lekarzem, nie prowadzimy rejestru pacjentów, ani nie możemy podejrzeć całej historii medycznej pacjenta (tylko widzimy jego leki do trzech miesięcy wstecz). Nie posiadamy specjalnego pokoju w aptece, wiec nie wykonywaliśmy nawet testów na COVID-19. Do przychodni ciężko się dodzwonić, a do specjalisty w szpitalu w ogóle. Także – póki co – nie zanosi się na zmiany i krok w stronę opieki farmaceutycznej.
Joanna Bilek: Czylipolscy aptekarze mogą z satysfakcją stwierdzić: „jesteśmy do przodu!”. A czy recepty w Hiszpanii są papierowe, czy elektroniczne?
Paulina Filipiak: W Hiszpanii oprócz recepty elektronicznej są też papierowe, ale należące do służb wojskowych albo urzędników (pracowników państwowych). Każdy z nich ma specjalny bloczek pustych kartek, oczywiście z przyznanym wcześniej personalnym numerem. Lekarz wypisuje lek i recepta jest wydzierana z bloczka, bo każda ma swój osobny numer seryjny. Oprócz takich recept są papierowe pochodzące od lekarzy przyjmujących prywatnie i papierowe wypisywane np. w przypadku wypadku w pracy. Jeśli system elektroniczny padnie w całym województwie, lekarze wydają też papierowe kolorowe recepty i te wprowadza się do systemu ręcznie. Taka sytuacja jest raczej rzadkością. Ja pracuję w małej aptece tzw. „Farmacia del Barrio”.
Joanna Bilek: Jaki jest „ruch” w tej aptece? Ilu dziennie masz pacjentów?
Paulina Filipiak: Średnio dziennie obsługujemy 200 osób. Głównie są to ludzie starsi, a w sezonie dużo turystów zagranicznych. W zimę ruch spada i mamy wtedy czas na jakieś kursy albo mały remanent.
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą po zawodową inspirację… Aptekarstwo w Tajwanie [WYWIAD]
Joanna Bilek: W instagramowym wpisie pokazywałaś, jak farmaceuci muszą wycinać kody kreskowe z recept… Czy wysyłacie refundację w formie elektronicznej i papierowej?
Paulina Filipiak: Sprawozdanie refundacyjne przekazujemy tylko w formie elektronicznej. Oprócz tego wysyłamy arkusze z wyciętymi z pudełek kodami kreskowymi, aby było jakieś poświadczenie, że tyle recept zrealizowaliśmy. Przewoźnik z hurtowni zabiera kartony z receptami i dalej wysyłane są do izby aptekarskiej. W każdym kartonie mieści się 350 recept. Nasza apteka wysyła do refundacji mniej więcej cztery takie kartony miesięcznie. W izbie kody sczytywane są przez specjalne maszyny i później informacja wysyłana jest do ubezpieczyciela. Zawsze refundacja się zgadza, może czasami w jakiejś recepcie jest błąd typu „daliśmy krem, a miała być maść”, ale te błędy należą do rzadkości. Naprawdę system tutaj działa prawie bezproblemowo z czego jestem bardzo zadowolona.
Joanna Bilek: A czy recepta farmaceutyczna funkcjonuje w Hiszpanii? Czy macie możliwość podejmowania decyzji w sprawie wydania niektórych leków, które mają kategorię Rx po przeprowadzonym wywiadzie z pacjentem?
Paulina Filipiak: Nie mamy recepty farmaceutycznej. Właściwie możemy wydać prawie wszystkie leki w razie potrzeby pacjentowi (wyjątek to psychotropy i narkotyki oraz testosteron). „Pigułkę po” wydajemy bez problemu i sildenafil także (oczywiście po uprzedzeniu pacjenta o skutkach ubocznych).
Joanna Bilek: Biorąc pod uwagę sytuację ekonomiczną w Hiszpanii, czy dla niektórych grup wiekowych są bezpłatne leki?
Paulina Filipiak: Leki są za darmo dla emerytów w naszym województwie. W innych województwach niekiedy opłaty te wynoszą 10%.
Joanna Bilek: A jak wygląda w Hiszpanii sprawa leków recepturowych? Czy apteka w której pracujesz zajmuje się sporządzeniem leków robionych?
Paulina Filipiak: Receptura w Hiszpanii jest rzadkością. Wiele razy zdarzało nam się, że lekarz przepisywał lek recepturowy, którego odpowiednik istnieje w normalnej sprzedaży. Staramy się odesłać takiego pacjenta, ponieważ cenowo zawsze wychodzi na niekorzyść leku recepturowego. W mojej aptece, jeśli dostajemy receptę na lek robiony, wysyłamy ją do innej apteki i w przeciągu dwóch dni jest on gotowy. My nie mamy po prostu miejsca, ani tak naprawdę takiego popytu, żeby takie rzeczy móc robić. Z receptury zdarzyło mi się sporządzać krople i maść, ale z tego co zauważyłam, to są zupełnie inne substancje czynne, niż te używane w Polsce. Jeśli chodzi o odpłatność to nie ma tu ryczałtu. Pacjent płaci 10 procent ceny leku, 40 albo 50 procent, czyli tyle, ile wynosi odpłatność każdej osoby normalnie za leki. Do innej apteki wysyłamy też recepty na szczepionki. Zdarzyło nam się dosłownie raz przyjąć próbkę moczu, bo pacjentka miała zleconą szczepionkę pod jej problemy z zapaleniem pęcherza moczowego, ale proces wysyłki był złożony…
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą po zawodową inspirację… Na praktykach studenckich w Serbii [WYWIAD]
Joanna Bilek: A jak w Hiszpanii wygląda sprawa składek członkowskich do izby aptekarskiej i kształcenia ustawicznego?
Paulina Filipiak: Składka członkowska w każdym województwie jest inna. W moim wynosi 35€ miesięcznie. Co roku dostajemy zwrot 100€, bo pieniądze nie zostały wykorzystane przez izbę np. na kursy. Jeśli chodzi o szkolenia, to mało jest tak naprawdę darmowych. Są spotkania w izbie aptekarskiej na dane tematy, ale odbywają się w godzinach mojej pracy, albo czasami podczas słynnej sjesty, więc ciężko mi na takie wydarzenia dojechać. Uczestniczyłam za to w wielu szkoleniach z firm kosmetycznych odbywających się w hotelach w większych miastach, ale od czasu pandemii faworyzowane są szkolenia on-line. Mamy tu platformy prowadzone przez firmy kosmetyczne, na których za punkty zdobyte w szkoleniach można wybrać sobie określone produkty, które potem wysyłane są na adres apteki. Istnieją też kursy za które dostaje się punkty akredytacyjne, ale jak już wspominałam – są one płatne.
Joanna Bilek: „Słynna sjesta”… Czy oznacza ona dwie godziny przerwy w czasie pracy? Co robią wówczas Hiszpanie? Czy wracają do domów? Czy apteki również są zamykane na ten czas?
Paulina Filipiak: Sjesta oznacza dwie godziny przerwy w pracy i jeśli mieszkamy blisko pracy, to cudownie. Gorzej, jeśli dojeżdżamy, a czasami dojazd zajmuje nam więcej niż przerwa. Mnie zdarzyło się może dwa razy pracować ze sjestą. Zazwyczaj bez sjesty pracuje się cały tydzień na ranki i następny na popołudnia. Moja apteka nie ma sjesty i wiele aptek oferuje dłuższe godziny pracy „pod rząd”. Kiedy pracowałam w centrum handlowym, miałam koleżanki, które dojeżdżały z bardzo daleka, więc na przykład pracowały po 10 godzin bez przerwy, 4 dni w tygodniu. Godziny pracy apteki ustalane są odgórnie. Mój szef w tym roku musi wysłać izbie aptekarskiej planowane godziny otwarcia w następnym roku i to samo tyczy się dni świątecznych. Zdarza nam się w święta pracować tylko „na ranki”, czyli od 9:00 do 14:00, ale gdy są to święta lokalne. Każda apteka decyduje indywidualnie, czy wydłuża w sezonie dni otwarcia czy też nie.
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą po zawodową inspirację… Apteka w Niemczech [WYWIAD]
Joanna Bilek: Obserwowałam obyczaj sjesty w kilku krajach Europy i dochodzę do wniosku, że tak naprawdę wydłuża ona tylko czas pracy, a ludzie często nie wiedzą, co z tą przerwą zrobić…
Paulina Filipiak: Uważam że praca ze sjestą jest bardzo męcząca. Mało jest ludzi, którzy tak naprawdę mają czas na drzemkę w tym czasie. Prawda jest jednak taka, że w sezonie upał jest nieznośny i najbardziej odczuwalny między godziną 14:00 a 17:00 i zamykanie miejsc pracy ma w tym przypadku sens. Sama jednak uważam, że najlepszym systemem jest praca zmianowa.
Joanna Bilek: A czy farmaceuta pracujący w hiszpańskiej aptece jest dobrze wynagradzany za swoją pracę? Czy z pensji – zakładając, że wynajmuje się mieszkanie – można utrzymać się bez zmartwienia, na co wydać ostatnie euro?
Paulina Filipiak: Farmaceuci w hiszpańskiej aptece są dobrze wynagradzani, tzn. pensja jest bardzo dobra w porównaniu do pensji minimalnej. Wcześniej żyłam bez zmartwienia o finanse, ale obecny stan zmusza do refleksji, przez ciągle podnoszące się ceny wynajmów czy też ceny produktów w sklepach.
Joanna Bilek: Inflacja to niestety problem ogólnoświatowy, choć w każdym kraju wskaże się na inne przyczyny… Na Instagramie dzielisz się ciekawostką kulturowo-medyczną, a mianowicie możliwością hodowli Cannabis sativa przez mieszkańców Hiszpanii. Czy jest to prawnie dozwolone? Czy w aptekach dostępne są również preparaty z konopi?
Paulina Filipiak: Ogólnie uprawa marihuany jest nielegalna, ale rejestr karny nie mówi nic o uprawie do własnych celów, czyli maksymalnie trzy roślinki na osobę. W naszej aptece produkty z Cannabis są bardzo popularne. Najbardziej uwielbiane są przez pacjentów kremy, aczkolwiek również korzystają z tabletek czy olejku.
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą, po zawodową inspirację… Farmaceutka w Szwajcarii [WYWIAD]
Joanna Bilek: Masz na myśli preparaty CBD… Ale czy konopie medyczne są stosowana u Was w lecznictwie?
Paulina Filipiak: Tak mam na myśli preparaty z CBD. Nie spotkałam się niestety z lekami z konopi medycznej. Być może istnieją, ale są stosowane tylko w leczeniu szpitalnym i do apteki żaden pacjent nie dochodzi z receptą na taki lek.
Joanna Bilek: Skoro jesteśmy przy „ziółkach”, zapytam o mój ulubiony temat – leki roślinne. Czy w Hiszpanii są leki roślinne, czy tylko ziołowe suplementy diety?
Paulina Filipiak: W Hiszpanii istnieją leki roślinne i główna firma, która je produkuje w postaci kapsułek to Arkopharma. Są one tutaj bardzo popularne. Mimo to uważam, że wybór jest ograniczony. Brakuje mi czasami zwykłych kropli walerianowych czy żołądkowych. Głównie są to tabletki, kapsułki albo herbatki. Nie ma tu nalewek ani kropli. W Polsce jednak bardziej stosuje się leki roślinne niż w Hiszpanii i jest ich szerszy wybór .
Joanna Bilek: Czy leki roślinne są bezpłatne np. dla emerytów, jeśli są przepisane przez lekarza? Tak jest np. we Francji. Z tego co się orientuję, posiadacie żeń-szeń i różeniec w kategorii leku, a jest to dość duża rzadkość w Europie.
Paulina Filipiak: Mamy trzy leki roślinne i ziołowe, które są na receptę i są pełnopłatne. Są to preparaty z palmą sabal i z miłorzębem japońskim. Jednak większość kupowana jest jako OTC. Jeśli chodzi o żeń-szeń i różeniec to są to leki, ale mało kto zdaje sobie z tego sprawę. W Hiszpanii kupowanych jest wiele preparatów na pamięć, na sen, na trawienie i na problemy z krążeniem. Mało sprzedajemy za to na przykład preparatów na odporność.
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą, po zawodową inspirację… Farmaceutka we Francji [WYWIAD]
Joanna Bilek: A jak w ogóle żyje się w Hiszpanii?
Paulina Filipiak: W Hiszpanii żyje mi się i pracuje na pewno dużo spokojniej niż w Polsce. Tu tempo życia jest wolniejsze i nikt nigdzie się nie spieszy. Nie ma tutaj konkurencji między aptekami, gdyż każda nowo otwierana apteka musi mieć odpowiednią odległość od drugiej i musi też być odpowiednia ilość mieszkańców, by taką aptekę otworzyć. Nie ma także w ogóle aptek sieciowych, nie spotkałam nigdzie apteki, która byłaby np. nieopłacalna. Nawet te tzw. „rural”, na wsiach, mają pomoc rządu, jeśli jest im ciężko na rynku. Właścicielem może być tylko farmaceuta. W Hiszpanii mamy tzw. „paro”, czyli zasiłek dla bezrobotnych, który np. w moim przypadku wynosi w tej chwili 1,5 roku. Zmniejsza to więc stres wywołany utratą pracy. Do dodatkowych plusów oczywiście dodałabym pogodę, bo ilość słonecznych dni w ciągu roku na pewno poprawia mi humor i sprawia, że chce się żyć.
Joanna Bilek: A jacy są Hiszpanie? Czy różnią się obyczajowo od nas?
Paulina Filipiak: Hiszpanie jako naród różnią się od nas tym, że bardziej dbają o własne tradycje i kulturę. Co chwilę słyszy się tu o jakiejś fieście. Blisko nas są słynne Hogueras w Alicante, albo parada moros cristianos w Alcoy, gdzie część Hiszpanów paraduje przebrana za Arabów, a część za chrześcijan. Na ogół Hiszpanie są wybuchowi i głośni, ale w pozytywnym tych słów znaczeniu, gdyż potrafią się cieszyć życiem, np. zwykłą poranną kawą w barze. Uwielbiają jeść – u nich spotkania rodzinne potrafią trwać godzinami. To, co nas łączy to dbanie o rodzinę. Oni nie ograniczają jej tylko do swojej własnej, ale włączają do niej także przyjaciół i sąsiadów. To po prostu bardzo otwarte społeczeństwo.
Joanna Bilek: Bardzo dziękujemy Paulinie za wszystkie informacje, zarówno te zawodowe jak i obyczajowe. Życzymy spokojnej pracy i owocnego korzystania z możliwości mieszkania w pięknym miejscu!
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą, po zawodową inspirację… Farmaceutka w Australii [WYWIAD]