Do tej pory odwiedzaliśmy koleżanki i kolegów pracujących w aptekach w różnych zakątkach świata i jednocześnie tam żyjących. Tym razem spotkamy się z mgr farm. Justyną Obolewicz, która obecnie mieszka i zawodowo jest aktywna w Polsce, ale kilka lat temu przez rok przebywała w Nowej Zelandii. Dzięki ciekawym doświadczeniom i wspomnieniom Pani Justyny dowiemy się, jak funkcjonują apteki i opieka zdrowotna w Nowej Zelandii. Zapraszamy do lektury!

Justyna Obolewicz ukończyła studia farmaceutyczne na Uniwersytecie Medycznym im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. Po odbytym stażu wyjechała na rok do Nowej Zelandii, gdzie pracowała w zakładzie optycznym jako Optical Consultant oraz w aptece jako Pharmacy Retail Assistant. Po powrocie do Polski pracowała w aptekach i udzielała się medialnie. Prowadząc własny kanał na YouTube, została dostrzeżona przez prezenterki z TVN Style. Otrzymała wówczas propozycję tworzenia autorskiego programu w telewizji TVN pt. „Niezły skład”. Ukończyła studia podyplomowe „Coaching z elementami psychologii”. Prywatnie prowadzi sesje coachingowe, warsztaty i szkolenia. Wraz z przyjaciółką założyła również kanał o nazwie „Droga Świadomości”, na którym podejmuje tematy związane z szeroko pojętym dobrostanem umysłu, relacji, funkcjonowania w społeczeństwie.
Joanna Bilek: Proszę nam opowiedzieć jak to się stało, że miała Pani możliwość poznać, jak funkcjonują apteki w Nowej Zelandii… Do tego kraju wybrała się Pani zaraz po odbytym stażu w aptece – czy z zamiarem poznania tamtejszego aptekarstwa, czy bardziej Nowej Zelandii?
Justyna Obolewicz: Właściwie można powiedzieć, że Nowa Zelandia to był przypadkowy wybór. Moim celem po stażu w aptece było nauczenie się płynnie języka angielskiego i dlatego chciałam wyjechać do jakiegoś kraju anglojęzycznego. Dodatkowo chciałam zobaczyć, jak wygląda praca farmaceuty za granicą, jakie są możliwości, czego mogę się dowiedzieć… Po prostu ciekawość, jak może to wyglądać gdzieś indziej. Wielką Brytanię oczywiście brałam pod uwagę, ale z tego powodu, że pada tam deszcz prawie cały czas – porzuciłam pomysł wyjazdu do tego kraju. A Nowa Zelandia jest miejscem, gdzie klimat jest bardziej przychylny właściwie cały rok, więc to przeważyło szalę. Pozostawała jeszcze kwestia wizy. Aplikowałam na wizę „working holiday” i w tym przypadku limit osób, które dostają pozwolenie na wyjazd jest ograniczony. Myślę, że miałam dużo szczęścia – dostałam wizę, dzięki czemu mogłam wyjechać.
Joanna Bilek: I jakie były początki?
Justyna Obolewicz: W moim przypadku historia potoczyła się tak, że nie czułam na początku gotowości do pracy w aptece. Potrzebowałam czasu, by oswoić i podszkolić język. Więc najpierw pracowałam w kilku miejscach jako kelnerka i barmanka. Poszukiwałam jednak bardziej interesującej mnie pracy, w której będę mogła wykorzystywać wiedzę zdobytą na studiach. Pewnego dnia udało mi się dostać pracę w zakładzie optycznym na cały etat jako konsultant optyczny.
Joanna Bilek: To ciekawe! Czy zakłady optyczne w Nowej Zelandii podobne są do naszych?
Justyna Obolewicz: Zakłady optyczne w Nowej Zelandii działają trochę inaczej niż w Polsce. U nas optycy mają dość ograniczone pole manewru. W Nowej Zelandii zarówno farmaceuci, jak i optycy mieli rozszerzone możliwości w porównaniu z tym, co jest w naszym kraju. Optycy na przykład mogli wystawiać recepty na leki oczne, badać dno oka i robić szereg innych badań, które u nas wykonywać mogą jedynie okuliści. W Nowej Zelandii optyk dopiero gdy ocenił, że coś jest poza jego możliwościami, kierował pacjenta do okulisty, np. jeżeli pacjent wymagał operacji. To tak naprawdę zwiększało dostęp pacjenta do specjalisty, bo do takiego optyka może każdy wejść tak po prostu – „z ulicy”.
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą po zawodową inspirację… Na praktykach studenckich w Serbii [WYWIAD]
Joanna Bilek: I te wszystkie usługi optyczne są refundowane w Nowej Zelandii?
Justyna Obolewicz: Był to prywatny zakład i wszystkie usługi były płatne, ale w przypadku osób o bardzo niskim dochodzie na przykład okulary z oprawkami z niższej półki cenowej były refundowane przez państwo.
Joanna Bilek: Może orientuje się Pani, jak jest z dostępnością do innych specjalistów? Czy nie ma problemów z oczekiwaniem na wizytę? Czy są również prywatni lekarze, a jeśli tak – czy pacjent płaci, czy koszty wizyty są pokrywane z ubezpieczenia?
Justyna Obolewicz: Tak, w Nowej Zelandii pacjenci mają również możliwość korzystania z prywatnego leczenia. Jeśli chodzi o pokrywanie kosztów leczenia w systemie publicznym przez państwo, to wygląda to trochę inaczej niż u nas, bo ubezpieczenie zdrowotne nie jest wynikiem składek zdrowotnych, tylko jest ściągane z podatków. Do 18-tego roku życia i dla seniorów wszyscy specjaliści są dostępni bezpłatnie, a w przedziale wiekowym pomiędzy wyżej wymienionymi część usług jest płatna, nawet wizyta u lekarza rodzinnego (ok. 50 NZD tj. ok. 140 zł). Część osób korzysta z prywatnego ubezpieczenia, które miesięcznie wynosi ok. 100 NZD tj. ok. 300 zł). Ale jeżeli chodzi o zapewnienie opieki szpitalnej dla osób poszkodowanych w wypadku – to każdy, bez względu na zarobki, może liczyć na leczenie bezpłatne. Takie informacje przekazał mi znajomy Nowozelandczyk, który jednocześnie wyrażał swoje niezadowolenie z dostępności do lekarzy i kosztów, jakie trzeba ponosić.
Joanna Bilek: Czym zajmowała się Pani jako konsultant optyczny?
Justyna Obolewicz: Jeśli chodzi o moją pracę u optyka to polegała ona na tym, że pomagałam w doborze soczewek już po badaniu optycznym, czy np. dobierałam oprawki, dopasowywałam do twarzy albo naprawiałam. Dbałam po prostu o to, by pacjent czuł się zadowolony z finalnej usługi. Moim zadaniem były również kontakty i współpraca z firmą, która dostarczała nam soczewki. Ta praca „w optyku” podobała mi się na tyle, że właściwie nie zależało mi już, by w aptece zatrudnili mnie na pełen etat. Bardziej z ciekawości chciałam zobaczyć, jak funkcjonują tamtejsze apteki.



Joanna Bilek: Czyli cały czas poszukiwała Pani możliwości pracy w aptece… Czy było trudno?
Justyna Obolewicz: Jeśli chodzi o znalezienie pracy w moim przypadku, to trudność – oprócz początkowej bariery językowej – związana była z tym, że miałam wizę na rok. W Nowej Zelandii spotkałam się z odmową przyjęcia do pracy na tak krótki okres. Uzasadniali to przyzwyczajeniami pacjenta do farmaceuty pracującego w danej aptece. Więc jeżeli kogoś zatrudniają, to chcą go zatrzymać na dłużej tak, aby pacjent nie czuł się rozczarowany. Chodziłam zatem z CV „od drzwi do drzwi”. Oczywiście aplikować o pracę można było również on-line, ale w bezpośredniej rozmowie były dużo większe szanse na dostanie pracy. Byłam na kilku rozmowach o pracę i niestety bez powodzenia.
Joanna Bilek: Ale w końcu się udało?
Justyna Obolewicz: Tak, podczas rozmowy kwalifikacyjnej w jednej z aptek zostałam zapytana o to, jak postąpiłabym w takim a takim przypadku. Moje odpowiedzi spodobały się osobie kwalifikującej i przyszła kolej na rozmowę z szefem. Ponownie spotkałam się z argumentami, które były mi już znane. Zdesperowana powiedziałam wówczas, żeby dali mi chociaż jakąś szansę, że mogę za darmo przychodzić i układać leki na półkach. Na to szef powiedział: „no dobrze, jak chcesz to przychodź”.
Joanna Bilek: Czy praca wolontaryjna nie była zniechęcająca?
Justyna Obolewicz: Pamiętam, że pracowałam wtedy jeszcze jako barmanka. I często już byłam bardzo zmęczona, gdy „przed” lub „po” zmianie za barem szłam do apteki, żeby za darmo układać leki na półkach. Było to dla mnie wyczerpujące i wykańczające. Aż wreszcie po 3 tygodniach pracy za darmo, powiedzieli: „dajemy ci niedzielę”. Mniej więcej w tym samym czasie dostałam również propozycję pracy w optyku. Więc zrezygnowałam z pracy za barem i podjęłam pracę w zakładzie optycznym na cały etat, a w niedzielę pracowałam w aptece. Miałam więc pracę z której byłam zadowolona.
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą po zawodową inspirację… Apteka w Niemczech [WYWIAD]
Joanna Bilek: I czym wówczas Pani się zajmowała? Na jakim pracowała Pani stanowisku?
Justyna Obolewicz: Zostałam zatrudniona jako Pharmacy Retail Assistant. Stanowisko to właściwie nie ma polskiego odpowiednika. Pharmacy Retail Assistant to osoba, która pracuje jako pomoc farmaceuty. Coś takiego jak pomoc apteczna w Polsce, czy na przykład osoby pracujące w części drogeryjnej w niektórych sieciowych aptekach. Moim atutem było to, że miałam wykształcenie farmaceutyczne, a osoby pracujące na tym stanowisku nie musiały mieć skończonych studiów.
Joanna Bilek: Jak wyglądają apteki w Nowej Zelandii?
Justyna Obolewicz: Apteki wyglądały trochę jak niektóre apteki sieciowe w Polsce, czyli bardzo duża przestrzeń otwarta. Na pierwszy rzut oka to było „mydło i powidło”. Bo wchodząc do apteki widziało się różne kremy, pantofle czy nawet parasole…
Joanna Bilek: A czy Pharmacy Retail Assistant w Nowej Zelandii wydaje także podstawowe leki OTC np. przeciwbólowe? Czy takie osoby są szkolone w aptekach, czy po prostu powoli zdobywają doświadczenie pracując? Czym się zajmują?
Justyna Obolewicz: Tak, wszystko co było dostępne bez recepty mogli wydawać asystenci. Jeśli chodzi o szkolenia, to trudno mi powiedzieć. Pracowałam ze starszymi osobami, które miały trzydziestoletni staż pracy i miały pewną wiedzę, prawdopodobnie zdobytą samodzielnie. Głównymi obowiązkami asystentów było odbieranie towaru, układanie leków na półkach i obsługa klienta.
Joanna Bilek: Czy oprócz magistrów farmacji i asystentów jest jeszcze inny personel w nowozelandzkiej aptece?
Justyna Obolewicz: W aptece pracowali magistrzy farmacji, technicy farmacji i asystenci. Asystenci zajmowali się sprzedażą leków bez recepty, a do magistrów i techników należała sprzedaż Rx.
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą, po zawodową inspirację… Farmaceutka w Szwajcarii [WYWIAD]
Joanna Bilek: Czy jeszcze w jakiś sposób apteka w której Pani pracowała różniła się od tych, które znamy w Polsce?
Justyna Obolewicz: Wizerunkowo apteki w Nowej Zelandii, tak jak wspomniałam, przypominają niektóre sieciowe apteki w Polsce. A jeśli chodzi o „część apteczną”, to była ona inna niż u nas. Bo u nas w Polsce jest mnóstwo leków generycznych od różnych producentów. Tam były również leki generyczne, ale od jednego producenta, w zależności od tego, kto wygrał przetarg. I wówczas dany lek, dana substancja, była porcjowana dla pacjentów do buteleczek lub blistrów i opisywana z podaniem dawkowania. Gdy farmaceuta wydawał te leki, podchodził do pacjenta, udzielał krótkich instrukcji, upewniał się, że pacjent wie, jakie są przeciwwskazania. Wszystko to również było w opisie naklejonym na buteleczkę.
Joanna Bilek: Jak przyjmowane i realizowane były „zlecenia” na leki?
Justyna Obolewicz: Farmaceuci porcjowali leki za „drugim stołem”, który był widoczny dla pacjentów i częściowo robili to samodzielnie, a niektóre leki przygotowywał automat. Zlecenie przychodziło komputerowo lub pacjent przychodził z receptą papierową. Chciałam tu jeszcze dodać, że farmaceuci za drugim stołem tak naprawdę cały czas tam przebywali (osiem godzin w jednym miejscu) i albo porcjowali leki albo czuwali nad poprawnością tego, co robił automat, więc trzeba zauważyć, że była to praca dość trudna fizycznie.
Joanna Bilek: Czy farmaceuci w Nowej Zelandii wykonują jeszcze jakieś usługi np. szczepienia, badania krwi czy badania diagnostyczne?
Justyna Obolewicz: Tak, farmaceuci wykonywali na pewno „flu shot”, czyli szczepienia na grypę i „shingles vaccination”, czyli szczepienia na półpaśca. Oprócz tego wykonywano badania czasu krzepnięcia krwi oraz poziom kwasu moczowego, aby kontrolować ataki dny moczanowej u pacjentów.



Joanna Bilek: Czy coś jeszcze?
Justyna Obolewicz: Tak, farmaceuci mieli możliwość wydawania niektórych leków, które u nas w Polsce są lub były dostępne na receptę, np. sildenafil. Pacjent, który chciał kupić lek zawierający sildenafil nie musiał iść do lekarza po receptę tylko wystarczyło, że udał się do apteki. W aptece farmaceuta przeprowadzał z pacjentem ankietę – szczegółowy wywiad o zdrowiu. Jeżeli nie było przeciwwskazań medycznych, to mógł wydać lek. U nas jest tendencja do przechodzenia leków Rx na OTC, tam według mnie leki są wydawane bardziej odpowiedzialnie. Szereg leków w Nowej Zelandii może być ordynowanych przez farmaceutę np. leki zawierające pseudoefedrynę, kodeinę, trimetoprim czy np. leki oczne zawierające chloramfenikol lub tzw. tabletka „dzień po” – leki te mógł wydać farmaceuta bez recepty, ale po szczegółowej rozmowie z pacjentem.
Joanna Bilek: Czy każdy farmaceuta po ukończonych studiach mógł wydawać te leki? Wykonywać szczepienia, badania krwi?
Justyna Obolewicz: Farmaceuci, aby świadczyć te usługi musieli posiadać na nie tzw. „akredytację”, czyli przejść odpowiednie kursy, szkolenia, które kwalifikowały do wykonywania poszczególnych usług.
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą, po zawodową inspirację… Farmaceutka we Francji [WYWIAD]
Joanna Bilek: Zawsze pytam moich rozmówców o lek ziołowy i recepturę. Jak to było w Nowej Zelandii? Czy leki ziołowe mają swoje miejsce w aptekach nowozelandzkich? Czy w aptece, w której Pani pracowała robiło się leki recepturowe?
Justyna Obolewicz: Tak, receptura była na zapleczu, ale raczej niewiele recept wykonywano w aptece, w której pracowałam. Leków ziołowych OTC było niewiele. Było dość dużo suplementów diety, które produkowane były w Nowej Zelandii i te chętnie były polecane i kupowane. Nowozelandczycy bardzo byli dumni z tych swoich produktów. Pamiętam nawet taką rozmowę, gdy zapytałam doświadczoną koleżankę z pracy o to, czy na suplementy roślinne można liczyć. Na to odpowiedziała mi, że ich suplementy są bardzo dobrej jakości i może to potwierdzić osobiście ponieważ pracowała w jednej z fabryk produkujących takie suplementy.
Joanna Bilek: Jak wyglądała odpłatność za leki w tym czasie, kiedy Pani pracowała? Czy pacjenci płacili za leki przepisane na receptę?
Justyna Obolewicz: W 2018 roku, kiedy pracowałam w aptece, były leki o różnych stopniach refundacji, ale nawet gdy były całkowicie bezpłatne (np. leki na nadciśnienie, leki nasercowe) to zazwyczaj pacjenci płacili 5 NZD (czyli około 14 zł) za realizowaną receptę – była to opłata „narzucana” przez aptekę. Ale na przykład sildenafil nie podlegał już zniżkom. Natomiast środki antykoncepcyjne podlegały refundacji. Wynikało to z tego, że rząd starał się zapobiegać nieplanowanym ciążom, ponieważ to wpływa na całą strukturę funkcjonowania społeczeństwa.
Joanna Bilek: Czy sieci aptek w Nowej Zelandii konkurują w jakiś sposób między sobą?
Justyna Obolewicz: Tak, ostatnio – jak dowiedziałam się od znajomego z Nowej Zelandii – w mieście, w którym pracowałam powstała apteka z olbrzymim zapleczem magazynowym (chemist warehouse), która wyglądem przypomina hangar. W aptece tej nie pobierają opłat za realizację recepty (tzn. 5 NZD) przyciągając tym do siebie dotychczasowych pacjentów innych aptek. Ale ponieważ ruch w tej aptece jest tak duży, farmaceuci nie mają czasu, aby porozmawiać z pacjentem o jego terapii. Asystenci też są bardzo zajęci, ponieważ muszą ciągle uzupełniać preparaty na półkach, które „znikają” w szybkim tempie.
Joanna Bilek: Czy wydaje się Pani, że powoli zmierzamy z naszą opieką farmaceutyczną do standardów krajów, które wprowadziły ją już dawno?
Justyna Obolewicz: Myślę, że tak, że powoli zmierzamy. Postęp można zauważyć w – nazwijmy to – automatyzacji sprzedaży. Funkcjonuje u nas e-recepta, której jeszcze nie było, gdy odbywałam staż. Czy jest to krok w stronę rozwoju kompetencji farmaceutów? Niekoniecznie… Bardziej w stronę kontroli, nie trzeba rozszyfrowywać tego, co jest napisane na recepcie. Patrząc jeszcze na nasze możliwości i możliwości farmaceutów z Nowej Zelandii można powiedzieć, że mając uprawnienia do wystawienia recepty farmaceutycznej możemy pomóc pacjentowi, gdy jest w potrzebie. Funkcjonuje ta pomoc na nieco innych zasadach niż w Nowej Zelandii, ale jakby nie patrzeć – jest ona możliwa.
Czytaj także: Z koleżeńską wizytą, po zawodową inspirację… Farmaceutka w Australii [WYWIAD]
Joanna Bilek: W niektórych krajach sam termin „opieka farmaceutyczna” już nie funkcjonuje, np. w USA, choć przecież stamtąd te założenia się wywodzą. Częściej mówi się „patient care” – opieka nad pacjentem, bo właściwie tyczy się to całego systemu opieki nad pacjentem i uczestniczenia w tej opiece różnych „jednostek” opieki zdrowotnej. Jak Pani widzi to zagadnienie z pozycji doświadczeń zdobytych w Polsce i Nowej Zelandii? Czy opieka farmaceutyczna jest czymś wyizolowanym, czy raczej powiązanym z całym systemem?
Justyna Obolewicz: W Nowej Zelandii opieka farmaceutyczna zdecydowanie jest powiązana, włączona w system opieki nad pacjentem. Patrząc chociażby na tabletkę „dzień po” – u nas trzeba pójść najpierw do lekarza, aby móc wykupić ją w aptece. Najczęściej pacjentki udają się do prywatnego lekarza i muszą za to płacić. Tam wystarczy po prostu porozmawiać z farmaceutą. Według mnie w Nowej Zelandii zasoby ludzkie są po prostu lepiej rozdystrybuowane, a u nas system opieki zdrowotnej jest średnio wydolny, bo albo czeka się na wizytę, na usługę, albo pacjent musi za to niemało zapłacić. Jednocześnie w Nowej Zelandii farmaceuci są lepiej opłacani, mają lepsze zarobki i to wszystko tak naprawdę się zamyka. Trzeba zauważyć, że to też nie jest w porządku, że za tak trudną pracę farmaceuci nie są dobrze wynagradzani w Polsce.
Joanna Bilek: A jeszcze zatrzymajmy się przy tabletce „dzień po”- co, jeśli farmaceuta w rozmowie z pacjentką dochodził do wniosku, że nie może wydać tego leku?
Justyna Obolewicz: Jeżeli istniały przeciwwskazania, wówczas pacjentka – która na przykład zgłosiła się za późno lub stosowała leki przeciwpadaczkowe, które są przeciwwskazaniem – była kierowana do lekarza lub do family planning.
Joanna Bilek: Czy orientuje się Pani, jak w Nowej Zelandii wygląda współpraca między farmaceutą a lekarzem? Czy ma ona miejsce w aptece otwartej? Czy farmaceuci z apteki otwartej komunikują się z lekarzami w razie potrzeby i czy np. historia medyczna pacjenta jest dostępna dla farmaceutów on-line?
Justyna Obolewicz: Trudno mi powiedzieć, czy mają dostęp do całej historii medycznej i czy współpracują z lekarzami w prowadzeniu terapii oprócz tego, że realizują leki. Jeśli chodzi o wgląd w historię leczenia to na pewno w aptekach mogli nadzorować stosowanie przez pacjenta substancji silnie działających czy uzależniających, na przykład kodeiny – mieli dostęp do informacji w jakiej aptece i w jakiej ilości substancja ta została wydana dla danego pacjenta.
Joanna Bilek: Kończąc już zapytam – jak wspomina Pani cały pobyt: kraj i mieszkańców? Jakie są zalety życia w Nowej Zelandii? Czy dostrzegła Pani jakieś mankamenty?
Justyna Obolewicz: Myślę, że tak jak wszędzie są plusy i minusy. Nowozelandczycy są przecudownymi ludźmi. Z wieloma osobami zaprzyjaźniłam się i mam kontakt do teraz. Są bardzo zrelaksowani, ale jednocześnie profesjonalni w tym, czym zawodowo się zajmują. Trzeba mieć też na uwadze, że jest to niewielki kraj (połowa terytorium Polski), mała społeczność – około cztery miliony ludzi, z czego większość żyje w największym nowozelandzkim mieście czyli Auckland. Kiedy wyjeżdża się poza Auckland, to robi się już pusto, telefon nie ma zasięgu, jest trudny dostęp do sklepów, bo są rozmieszczone w odległości kilkuset kilometrów od siebie… Właściwie to ma się kontakt z samą naturą, która można powiedzieć jest „nieskażona”. Powietrze jest bardzo czyste, nawet w środku miast na drzewach można zobaczyć porosty, które są jak wiadomo wskaźnikiem czystości powietrza. Bardzo mi się podobało. Ta natura właściwie zapierała dech w piersiach. Każdy weekend mogłam spędzać na plaży, czy chodzić po skałach bez tłumów. Nowa Zelandia to kraj daleki od wojen toczonych na świecie, sporów, kłótni. Kwitnie przemysł filmowy. Miałam okazję osobiście również wziąć udział w nagraniu reklamy pasty do zębów, która potem była wyświetlana w tamtejszej TV. Jeśli chodzi o minusy, to osoby, które lubią bujne życie kulturalne i rozrywkę, raczej mogą czuć niedosyt. Trzeba się również liczyć z tym, że jest to wyspa i czasem niektóre towary mogą nie być dostępne od ręki i trzeba poczekać na ich sprowadzenie. Trzeba jednak zauważyć, że Nowozelandczycy mają bardzo dużo swoich marek, produktów wysokiej jakości. Podsumowując – mogę powiedzieć, że moje serce należy do Nowej Zelandii i cieszę się, że mogłam przeżyć taką przygodę 🙂
Bardzo dziękujemy Pani Justynie za ciekawą relację i podzielenie się z nami swoimi doświadczeniami i wspomnieniami!
fot. z archiwum Justyny Obolewicz