I wtedy stało się coś niespodziewanego. Córka zbliżyła się do niego i tonem niemalże mentorskim powiedziała: „Tato, chcę z tobą porozmawiać. Odkąd skończyłam trzy lata, aż do piątych urodzin bardzo marudziłam, ale zdecydowałam, że w dniu, w którym skończę pięć lat, przestanę marudzić, i nie skarżyłam się ani razu od dnia tamtych urodzin”. Następnie bez ogródek dodała: „Tatusiu, gdybyś mógł przestać marudzić, możesz przestałbyś być takim głupkiem” [1].

Nowa droga psychologii
Wówczas ten poważny przewodniczący Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego doznał swoistego przebudzenia. Uświadomił sobie, że przez nadmiernie krytyczne nastawienie do życia bardzo wiele traci. A także, że psychologia przez większość swej historii skupiała się właśnie na tym, co w człowieku mroczne i bolesne, zamiast badać ludzkie siły, talenty czy możliwości. W taki oto sposób dzięki niewinnemu incydentowi w ogrodzie, narodziła się na przełomie stuleci psychologia pozytywna – nurt, który zgodnie z ambicjami jego twórców miał się stać psychologią XXI wieku.
Jednak psychologia pozytywna nie jest pierwszą reakcją na ścieranie się hermetycznych obozów na łonie badań psychologicznych, z których każdy koncentruje się na ludzkich niedomaganiach stosując jedynie inne do tego metody. Już bowiem w latach 50. XX wieku Abraham Maslow, znany ze słynnej hierarchii potrzeb, postulował stworzenie trzeciej drogi w psychologii, która miała stanowić alternatywę do walczących ze sobą psychoanalizy i behawioryzmu. Drogę tę nazwano psychologią humanistyczną, gdyż kładła nacisk na potrzeby jednostki, jej twórczy potencjał oraz dążenie do samorealizacji, którą definiował Maslow jako „akceptację i wyrażanie wewnętrznego rdzenia czy jaźni, to znaczy aktualizację tych utajonych zdolności i możliwości, pełne funkcjonowanie, dostępność ludzkiej i osobowej istotności” [2]. Abraham Maslow uważał, że jeśli tylko człowiekowi nie staną na drodze przeszkody społeczne lub kulturowe, będzie on znajdował się w permanentnym procesie doskonalenia, czyli spełniania się na obranej przez siebie drodze. Tym, co ma odróżniać psychologię pozytywną od humanistycznej jest przykładanie większej wagi do relacji interpersonalnych. Zwolennicy tego nurtu podkreślają, że trudno o samorealizację w odseparowaniu od innych ludzi, bo tylko człowiek wpisany w społeczny pejzaż jest w stanie żyć w pełni.
Z samorealizacją wiąże się pojęcie flow (przepływu), jakie wprowadził Michaly Csikszentmihalyi, jeden z prekursorów psychologii pozytywnej [3]. Jest to stan, pojawiający się najczęściej wtedy, gdy jesteśmy pochłonięci zadaniem sprawiającym nam przyjemność, najczęściej własnym hobby i tracimy poczucie czasu nie odczuwając jednocześnie zmęczenia. Przepływu doświadczają pisarze tworząc swoje dzieła, malarze malując, ale również każdy z nas oddając się czemuś, co sprawia mu frajdę i co nie jest na tyle banalne, by bez odrobiny wysiłku można to było wykonać. Jak przekonuje Csikszentmihalyi, aby flow był możliwy, musimy stanąć przed pewnym wyzwaniem oraz czuć istotne nim zaciekawienie. Jeśli zadanie jest zbyt proste, grozi nam nuda, jeśli zbyt trudne niepokój. Jeśli jest nam obojętne, szybko je porzucimy, nie widząc w nim żadnej wartości.
Nauka optymizmu
Seligman zadał nieco prowokacyjne pytanie, czy optymizmu można się nauczyć? I odpowiedział na nie twierdząco. Istotnie bowiem, organizm człowieka posiada ogromne zdolności adaptacji, poczynając od poziomu somatycznego, a na psychologicznym kończąc. Możemy bowiem nauczyć go określonych, automatycznych reakcji fizjologicznych na bodziec, który w normalnych warunkach ich nie powoduje. Poza słynnymi eksperymentami Iwana Pawłowa, warto wspomnieć o jeszcze innym, niezwykle istotnym z punktu widzenia harmonijnego funkcjonowania człowieka, zarówno w zakresie odporności fizycznej, jak i psychicznej. Mowa o badaniach przeprowadzonych przez Roberta Adera, uznawanego za ojca psychoneuroimmunologii, badającej wzajemne powiązanie układu nerwowego z dokrewnym i immunologicznym.
Szczurom laboratoryjnym podawano do picia słodką wodę i jednocześnie wstrzykiwano im środek wymiotny. Co oczywiste, zwierzęta pijąc wodę reagowały automatycznie wymiotami. Wkrótce jednak ich organizm połączył smak słodkiej wody z reakcją wymiotną, nawet gdy nie otrzymywały zastrzyku. A zatem substancja, która wymiotów nie powodowała stała się nagle dla organizmu środkiem je powodującym. Możemy ten mechanizm z łatwością przenieść na grunt życia codziennego. Ile bowiem razy zdarza nam się reagować nadmiernie emocjonalnie na sytuacje, które takiej reakcji teoretycznie nie powinny wywoływać – tylko dlatego, że doświadczyliśmy w przeszłości czegoś przykrego w podobnych okolicznościach. Gdyby przenieść to do realiów apteki, możemy wyobrazić sobie niezwykle trudnego pacjenta, który arogancko i pretensjonalnie przedstawia nie prośbę, lecz żądania, oczekując traktowania na specjalnych warunkach. Sam jego widok może wywoływać w nas reakcję stresową. Spodziewamy się bowiem nieprzyjemności i pozwalamy organizmowi na uruchamianie mechanizmów stanowiących na nie odpowiedź, nawet jeśli one jeszcze nie nastąpiły. Za inny przykład posłużyć może e-recepta. Jeśli kilkakrotnie popełniliśmy formalny błąd w procedurze jej realizacji, możemy nabrać przekonania, że jesteśmy w tym na tyle słabi, że z pewnością błędy będziemy powielać. A to już czarnowidztwo, które stanowi jeden z największych błędów poznawczych (myślowych) człowieka.
W człowieku tkwią ogromne pokłady sił mogące prowadzić do osiągania przezeń niezwykłych rezultatów, o czym pisaliśmy w poprzednim artykule traktując o zjawisku wyuczonej bezradności. Wniosek wypływający z badań nad tym zagadnieniem jest optymistyczny – wszystkich nas stać na więcej, niż sądzimy. W lipcu br. cały świat śledził z niepokojem próby uratowania trenera oraz 12 chłopców, którzy utknęli w jaskini Tham Luang w Tajlandii, kilometr pod ziemią, oddaleni o 4,5 kilometra od wyjścia, do którego droga została zalana. Uwięzieni spędzili w takich warunkach aż 17 dni, zaś receptą na przetrwanie, okazała się praktyka medytacji, której nauczył chłopców trener, niegdyś buddyjski mnich. To przykład świadomego sterowania umysłem w celu pokonania ogromnych przeciwności oraz oddalenia od siebie ryzyka paniki czy obezwładniającego lęku.
Jak wspomnieliśmy, bezradności bowiem podobnie jak optymizmu można się nauczyć [4]. Jeśli po kilku nieudanych próbach i – co gorsza – komunikatach utwierdzających nas w poczuciu niezdolności, dojdziemy do wniosku, że dana czynność jest zupełnie nie dla nas, może skutecznie ułatwić sobie ponoszenie porażek. Ten znany od dawna w psychologii mechanizm nazywamy samospełniającym się proroctwem. Można zdefiniować ją poprzez prostą sytuację. Mając przed sobą konieczność publicznego występu, zaczynamy się potwornie stresować w obawie, że z powodu stresu pójdzie nam źle, przez co stresujemy się jeszcze bardziej, co prowadzi ostatecznie do tego, czego tak bardzo się obawialiśmy. A jednocześnie, czego przecież chcieliśmy uniknąć. Inny psycholog, Albert Ellis, nazywał takie działania autosabotażem. Polega on na podejmowaniu działań, które nam samym szkodzą. Tak jakbyśmy sabotowali swoje szanse na szczęście.
Siła nastawienia
Postawa bardziej optymistyczna, a więc zawierająca w sobie więcej wiary w powodzenie i pozbawiona niezdrowych, odgórnych założeń co do porażki, może mieć wpływ nie tylko na nas samych, ale także na otoczenie. Dowiódł tego Robert Rosenthal i Leonore Jacobson [5]. W latach 60. przeprowadzili badania, które później wielokrotnie powtarzali z podobnymi rezultatami. Miejscem eksperymentu była szkoła. Wylosowano dwie grupy przypadkowych uczniów w tym samym wieku i o podobnym poziomie uzdolnień. Nauczycielom uczącym jedną z klas powiedziano, że to zwyczajni, nieodstający od normy uczniowie. Nauczycieli uczących drugą z klas z kolei poinformowano, że chodzą do niej dzieci wyjątkowo uzdolnione, pretendujące do laurów na olimpiadach przedmiotowych oraz zasługujące na świadectwa z wyróżnieniem. Rezultaty badania przeszły najśmielsze oczekiwania jego twórców. Okazało się, że uczniowie z drugiej grupy osiągają znacząco lepsze rezultaty w nauce, zaś nauczyciele wykazują większe zadowolenie z pracy. Czemu zawdzięczano te wyniki? Otóż nauczyciele sądząc, że mają do czynienia z wyjątkowo uzdolnioną młodzieżą, przykładali się do swych obowiązków z jeszcze większym zaangażowaniem. Okazywali podopiecznym większą troskę, uwagę, nie stronili od podejścia zindywidualizowanego. Sami uczniowie natomiast widząc starania nauczycieli oraz słysząc komplementy dotyczące ich zdolności, pragnęli sprostać oczekiwaniom oraz nie naruszyć dobrego wizerunku, jakim się cieszyli, wskutek czego dokładali większych starań do przygotowania.
Nastawienie jest niezwykle ważne, ale nie chodzi o próżny huraoptymizm. Ten ostatni jest postawą szkodliwą, bo może zaślepiać i odrealniać. Jednak zdrowy optymizm, a przede wszystkim unikanie uprzedzeń to droga wiodąca do szans, jakie możemy dać sami sobie.
Seligman uważa, że pojęcie szczęścia jest w popkulturze zbytnio kojarzone z niekończącą się przyjemnością, a nie o to w dobrym życiu chodzi. Terminem, który proponuje w zamian jest dobrostan rozumiany jako życie optymalne, w którym choć są wzloty i upadki, to doświadczamy wystarczająco wiele przyjemności, by je zrównoważyć. Ponadto potrafimy wyznaczać sobie cele oraz do nich dążyć, i co istotne – nie jesteśmy w tym sami, gdyż towarzyszą nam ci, na których zależy nam najbardziej.
Przez wytrwałość do gwiazd
Martin Seligman sformułował katalog sześciu kluczowych dla szczęśliwego życia wartości. Każda z nich zawiera w sobie kilka innych, pokrewnych cech. Do wartości tych należą: mądrość, odwaga, człowieczeństwo, sprawiedliwość, wstrzemięźliwość, transcendencja.
Do kategorii mądrości Seligman zaliczył ciekawość, radość uczenia się, twórczość, myślenie krytyczne, a także dystans. Co ciekawe, skuteczne uczenie się ma wiele wspólnego z radością. W jednym z badań przeprowadzonych przez zespół niemieckiego neurologa Manfreda Spitzera trzem grupom osób zaprezentowano po jednej kategorii obrazków – albo pozytywnej, albo negatywnej, albo neutralnej [6]. Następnie każdą z grup poproszono o nauczenie się ciągu neutralnych wyrazów. Okazało się, że grupa oglądająca wcześniej obrazy radosne, zapamiętała więcej słów aniżeli pozostałe grupy. Inne z kolei badanie mówi o możliwości oszukania mózgu w kwestii zadowolenia. Badanych poproszono, aby wzięli do ust ołówki ułożone poziomo, tak, by mogli przytrzymać je zębami. Umieszczenie ołówka w ustach w ten sposób powoduje automatycznie uniesienie kącików ust do góry, podobnie jak przy uśmiechu. Mózg reaguje na taki uśmiech podobnie jak na prawdziwy. A zatem wyprowadzamy mózg w pole z korzyścią dla nas samych.
Druga wartość, czyli odwaga, zawierała w sobie męstwo, wytrwałość, energię oraz autentyczność. Wytrwałość jest jedną z najważniejszych właściwości umożliwiających osiąganie przez nas wyznaczonych celów. Pokazały to dobitnie badania znane w psychologii jako Test Marshmallow [7]. Nazwa pochodzi od słodkiej pianki, będącej jednym z ulubionych przysmaków Amerykanów. W badaniu wzięły udział dzieci w wieku przedszkolnym. Poinformowano je, że mogą zjeść w tym momencie jedną piankę, jeśli jednak poczekają z jej zjedzeniem na powrót eksperymentatora, dostaną w nagrodę drugą. Kiedy po około dekadzie sprawdzono, jak potoczyły się losy badanych, odkryto, że ci, którzy byli w stanie powstrzymać apetyt, by otrzymać nagrodę, radzili sobie w szkole lepiej oraz wykazywali większe zdolności psychospołeczne.
Do kategorii człowieczeństwa Seligman zaliczył miłość, uprzejmość oraz inteligencję społeczną. Jak pokazały badania prowadzone przez 75 lat na Uniwersytecie Harvarda tym, co najbardziej wpływa na długowieczność oraz zachowanie sprawności intelektualnej do późnej starości, jest możliwość polegania na drugiej osobie. Nie zawsze musi to być małżonek – ważne jednak, aby był to ktoś, komu ufamy i na kim nam zależy, a także kto troszczy się on nas i dla kogo jesteśmy ważni. Relacje umożliwiają zachowanie świeżości umysłu, oddalają widmo demencji oraz pozwalają pozostać wspomnieniom żywymi mimo upływu czasu. Z inteligencją społeczną wiąże się także koncepcja neuronów lustrzanych, tj. komórek mózgowych ulokowanych w rejonach przedczołowych mózgu oraz na pograniczu płata ciemieniowego ze skroniowym. Neurony te sprawiają, że nie tylko potrafimy udawać zachowanie innych, ale również wczuć się w ich sytuację. Uszkodzenie tych obszarów sprawia, że stajemy się obojętni na innych ludzi, a w skrajnych przypadkach przyczynia się do rozwoju osobowości socjopatycznej.
Życie świadomie kierowane
Niezwykle ważną wartością jest sprawiedliwość. Ma ona nie tylko znaczenie personalne, ale również społeczne. Do jej obszaru uczeni zaliczyli także współpracę, sprawiedliwe traktowanie innych oraz zdolności przywódcze. Współpraca staje się podstawą nowoczesnych organizacji, w których odchodzi się od nacisku na efektywność jednostki na rzecz efektywności zespołu. Systemowe postrzeganie danego przedsiębiorstwa czy instytucji polega na przekonaniu, że wszystko łączy się ze wszystkim i jeden czynnik ma wpływ na całość, podobnie jak całość wpływa na ów czynnik. Co do sprawiedliwości warto wspomnieć o ciekawym badaniu, w którym usiłowano zlokalizować ośrodki mózgowe odpowiedzialne za odczuwanie społecznego odrzucenia. Badanemu powiedziano, że będzie miał za zadanie grać z dwoma automatami w prostą grę polegającą na podawaniu sobie przez trzech zawodników wirtualnej piłki. Początkowo piłka wędrowała od zawodnika do zawodnika, wkrótce jednak automaty (pod którymi w rzeczywistości kryli się eksperymentatorzy) przestały rzucać piłkę do badanego. Został on więc wykluczony z gry. Kiedy poddano jego mózg obrazowaniu, okazało się, że aktywują się podobne rejony jak w przypadku przemocy fizycznej. A zatem ból wynikający z odrzucenia społecznego jest przez mózg odbierany podobnie jak ten rzeczywisty.
Wstrzemięźliwość Seligman rozumie jako zdolność do świadomego kierowania swoimi decyzjami. Zalicza do tej kategorii także poczucie kontroli, roztropność, pokorę oraz wyrozumiałość. Pierwsza z wymienionych czterech cech jest kluczowa, jeśli chodzi o zachowanie odporności psychicznej do późnych lat starości. W latach 70. Ellen Langer oraz Judith Rodin przeprowadziły interesujący eksperyment w jednym z domów opieki dla osób starszych. Badanymi stali się mieszkańcy pierwszego oraz trzeciego piętra domu. Mieszkańcy byli do siebie podobni pod względem płci, wieku oraz stanu zdrowia. Mieszkańcom pierwszego piętra powiedziano, że w trosce o ich dobro, roślinami w ich pokoju oraz kompletną organizacją ich czasu zajmować się będzie obsługa instytucji. Z kolei mieszkańcy trzeciego piętra otrzymali możliwość samodzielnej opieki nad roślinami oraz decydowania w drobnych kwestiach, jak dodatkowe zajęcia. Po 18 miesiącach okazało się, że mieszkańcy trzeciego piętra czują niezmiennie większe zadowolenie z życia i pozostają w dobrej kondycji. W tym okresie spośród mieszkańców trzeciego piętra zmarło 15% osób, podczas gdy z piętra pierwszego dwukrotnie tyle.
Ostatnia kategoria to transcendencja, do której zalicza się duchowość, docenianie piękna, wdzięczność, nadzieja i optymizm oraz poczucie humoru. Warto w tym kontekście powiedzieć o pożytkach płynących z medytacji, która nie tylko pozwala pokonać nękające nas stany niepokoju i z większym opanowaniem doświadczać codzienności, ale wzmacnia również odporność organizmu. Kwestii medytacji towarzyszą często różnorodne nieporozumienia. Otóż nie musi ona wcale oznaczać zupełnego wyłączenia z otaczającego nas świata, siedzenia ze skrzyżowanymi nogami w odludnym miejscu i koncentrowania całych sił na tym, by nie myśleć o niczym. Wręcz przeciwnie, można ją praktykować w codziennych sytuacjach, o czym przekonuje znany nauczyciel buddyzmu dr Vimokkha: „Możesz medytować, rozmawiając z ludźmi albo idąc ulicą. Jedno z nieporozumień związanych z medytacją polega na tym, że wydaje nam się, że musimy usiąść i zacząć się koncentrować, na przykład na oddechu. Ale kiedy tak robimy, uruchamiamy jeszcze więcej myśli. Najpierw powinno iść odczuwanie. Uważność płynie z odczuwania, a nie z myślenia” [8].
Niezmienne prawo wyboru
Nasza odporność psychiczna (zwana czasem rezyliencją) w dużym stopniu zależy od nastawienia wobec codziennych doświadczeń. Warto podchodzić z równą troską do kondycji fizycznej, jak i psychicznej – stanowią one bowiem nierozerwalną całość, w której drobna zmiana rzutować może na pracę całości. Zarówno pogrążanie się w fatalizmie, jak i niedopuszczanie ewentualności niepowodzenia, prowadzą nas na emocjonalne manowce. Racjonalny optymizm to optimum, nad którym warto pracować. Jak przekonywał jeden z największych psychiatrów XX wieku, a zarazem więzień obozu w Auschwitz, człowiekowi można odebrać wszystko, ale nie jego stosunek do tego, co go spotyka.
dr n. o zdr. Adam Zemełka
Piśmiennictwo:
[1] http://www.upenn.edu/gazette/0199/hirtz.html (dostęp: 10.10.2018)
[2] A. Maslow, W stronę psychologii istnienia, Warszawa 1986, s. 192
[3] M. Csikszentmihaly, Przepływ, Wrocław 2005
[4] M. Seligman, Optymizmu można się nauczyć. Jak zmienić swoje myślenie i swoje życie, Poznań 2010
[5] R. Rosenthal, Interpersonal expectations: effect? the experimenter’s hypothesis, [w:] R. Rosenthal, H. L. Rosnow (red.), Artifact in behavioral research, New York 1969, s. 181-227
[6] M. Spitzer, Jak uczy się mózg, Warszawa 2011, s. 126-127
[7] W. Mischel, Test Marshmallow. O pożytkach płynących z samokontroli, Warszawa 2015
[8] https://www.focus.pl/artykul (dostęp: 10.10.2018)