JB: Apotheker, czyli aptekarz. A jakie mogą być inne losy zawodowe farmaceutów w Niemczech?
PM: Tak jak w Polsce, w Niemczech również znaczna część aptekarzy pracuje w aptekach otwartych. Jednak ze względu na duży przemysł farmaceutyczny, częściej niż w Polsce, wybiera się dobrze płatną pracę w przemyśle. Nierzadko poprzedzają taką pracę studia trzeciego stopnia na uczelni, gdyż doktorat najczęściej jest wymagany.
Ze względu na dużą ilość szpitali w Niemczech, jedną z powszechnych decyzji jest podjęcie pracy w aptece szpitalnej. Z tego co wiem, to w Polsce panuje przekonanie, że apteki szpitalne nie należą do nowoczesnych, pracy jest dużo, mało personelu, a wynagrodzenie jest raczej kiepskie. Nie wiem czy to prawda, ale w Niemczech farmaceuci szpitalni to bardzo zmotywowana grupa zawodowa, która chce wprowadzić jak najwięcej nowości, związanych z dodatkowymi obowiązkami, tak jak np. unit-dose, farmaceuci na oddziałach szpitalnych, koncyliacja lekowa, czy pracownie TDM (ang. Therapeutic drug monitoring, czyli terapia monitorowana stężeniem leku). Zwłaszcza w klinikach uniwersyteckich prowadzone są badania kliniczne, również przez farmaceutów. To bardzo ciekawa i rozwojowa praca.
Poza tym niektórzy decydują się na pracę w tutejszych urzędach (odpowiednik WIF). Ciekawym działem jest toksykologia, gdzie farmaceuci – ze względu na wspomniane dobre analityczne wykształcenie – bardzo chętnie są przyjmowani do pracy.
Jeśli jednak ktoś chce nauczać, ale niekoniecznie chce iść na studia doktoranckie, to może pracować w szkołach dla techników. To praca zarówno na pełen etat, jak i na mniejszą ilość godzin, np. jako dodatkowa obok pracy w aptece. Nie trzeba tutaj specjalnego wykształcenia pedagogicznego. Tylko w niektórych szkołach wymagana jest specjalizacja z Teoretycznego i Praktycznego Nauczania.
W Niemczech jest również wiele fachowych czasopism, które ukazują się dość często (dwa największe to prawie stu stronicowe tygodniki). Z tego względu jest dużo możliwości, żeby wykazać się swoimi dziennikarskimi zdolnościami. To z pewnością nie wszystkie możliwości, jednak te najpopularniejsze.
JB: Już w trakcie studiów był Pan zatrudniony w aptece szpitalnej. Jaką wykonywał Pan tam pracę i na jakim stanowisku?
PM: Przez cały czas trwania studiów, i w Polsce, i Niemczech, pracowałem w miejscach związanych z farmacją. W aptece szpitalnej kliniki uniwersyteckiej w Kolonii najpierw odbyłem miesięczne praktyki, a następnie pracowałem w logistyce, gdzie pomagałem w kompletowaniu zamówień z oddziałów. Był to dobry początek, żeby zobaczyć jak funkcjonuje taka apteka i poznać ludzi z branży.
JB: Kolejne miejsce pracy to zakład produkcyjny unit-dose („Kölsche Blister GmbH”), gdzie pracował Pan w dziale zarządzania jakością.Na czym polegała ta praca? Jaki charakter ma taki zakład? Czy działa on przy aptece otwartej, czy przy szpitalu? Czy takich zakładów dużo jest w Niemczech? Na jakich zasadach działa taki zakład? Dla jakich pacjentów?
PM: Zakład ten zajmuje się zaopatrywaniem aptek w indywidualnie wydzielone leki (unit-dose) dla pacjentów w domach opieki, które są bardzo liczne w Niemczech. W zakładzie tym specjalna blistrownica wydziela leki do małych plastikowych woreczków, na których wydrukowane są dane pacjenta, zawartość woreczka oraz data i godzina przyjęcia leku. Jednak – jak to bywa – maszyny też popełniają błędy. Moja praca polegała na sprawdzeniu, czy wyprodukowane blistry zawierają to, co powinny i na korygowaniu ewentualnych błędów. W tym celu wykorzystywana jest inna maszyna, która robi zdjęcia każdego woreczka i sprawdza jego zawartość. Jeśli coś odbiega chociaż trochę od normy, jest pokazywane pracownikowi kontroli jakości. Musiałem więc ocenić, czy rzeczywiście coś się nie zgadza (za dużo/za mało tabletek, uszkodzone tabletki itp.) i jeśli tak było, to musiałem to skorygować.
Pracownie unit-dose są w wielu szpitalach w Niemczech. Jednak zakład, w którym ja pracowałem, był prywatną firmą farmaceutyczną. Działał wiec na zasadzie produkcji przemysłowej w warunkach odpowiadających GMP (Good Manufactuting Practice,z ang. Dobra praktyka produkcyjna). Z racji wspomnianej mnogości domów opieki, zakładów takich jest również dość sporo. W samej Kolonii i najbliższej okolicy jest ich kilka.
JB: Jako farmaceuta pracował Pan w aptece ogólnodostępnej z recepturą onkologiczną i sterylną. Czy były to leki przeznaczone bezpośrednio dla pacjentów? Czy w Niemczech są apteki recepturowe i bez receptury?
PM: Każda apteka w Niemczech musi mieć recepturę i być w stanie wykonywać podstawowe leki recepturowe. W tym krople do oczu. Nie ma więc aptek bez receptury. Jednak nie każda apteka musi mieć pracownię cytostatyków. Apteka, w której pracowałem, jest jedną z bodajże czterech w Kolonii, które taką pracownię posiadają. Apteki te zaopatrują pozaszpitalne onkologiczne gabinety lekarskie. Z tego co wiem, to w Polsce pacjent otrzymuje leki cytostatyczne tylko w szpitalu, gdzie są one wytwarzane przez aptekę szpitalną. U nas wielu pacjentów prowadzonych jest przez lekarzy poza szpitalem. W takim wypadku, ktoś musi przygotować dla nich te preparaty.
Jakość produktów, wymagania lokalowe oraz klasa czystości takich pracowni nie odbiegaj niczym od tych w szpitalach. Mieliśmy więc w aptece pomieszczenie o klasie czystości C, z dwiema śluzami. Tam znajdowała się loża do produkcji leków cytostatycznych oraz izolator aseptyczny, w którym przygotowywaliśmy inne preparaty, jak np. iniekcje do gałki ocznej czy strzykawki z heparyną drobnocząsteczkową dla dzieci.
Poza sporządzaniem samych leków, farmaceuta musi również sprawdzić każdą receptę pod względem merytorycznym: czy cytostatyki pasują do jednostki chorobowej, czy dawki są dobrze wyliczone, czy użyty roztwór i jego objętość jest prawidłowa, ustala datę ważności itp. Z tego względu trzeba nie tylko umieć dobrze przygotowywać leki jałowe, ale również mieć wiedzę z zakresu onkologii. To była szalenie ciekawa praca, której mi teraz trochę brakuje.