Po drugie, od zawsze uważałem, że nigdy za wiele na polskim rynku wydawniczym książek o tematyce historyczno-farmaceutycznej, w której to dziedzinie można się przecież nie tylko doktoryzować, ale także habilitować! Choć – po prawdzie – jest to „działka” naukowa niespecjalnie – niestety – hołubiona na uczelniach medycznych, czemu – swego czasu – dałem wyraz w słowie pisanym i nawet wydrukowanym na łamach pewnego periodyku farmaceutycznego.
Cóż zatem za fakty sprawiły, że tak powaliły mnie one na kolana? Odpowiadam: cudowne edytorskie wydanie książki dwóch Autorek: Lidii Marii Czyż i Sylwii Tulik p.t. „Aptekarskie SILVA RERUM czyli subiektywny słownik farmaceutycznych tajemnic” (Wydawca: Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu. Rzeszów 2018, stron 236).
Nie popełnię przesady, jeśli stwierdzę, że ową książkę należy rozpatrywać w kilku kategoriach – no… prawie filmowej imprezy „Oscarowej” w Holywood w Kalifornii, gdzie statuetki przyznawane są w różnych kategoriach, w szerokim spojrzeniu na film i jego „walory”. I podobnie w omawianej książce widzę kilka wspaniałych kategorii, które wymagają – czy wręcz oczekują szczegółowego omówienia, a przede wszystkim wyróżnienia. A tymi „kategoriami” dla mnie są: okładka książki, użyty papier, ilustracje i w końcu najważniejszy „aktor”, czyli jej słowna treść. A zatem przypatrzmy się bliżej wymienionym „kategoriom”!
Okładka
Jest miękka, lakierowana i utrzymana w stylu dawnych ilustracji w starodrukach, poświęconych zwierzętom pośród wszelakiej roślinności o wręcz barokowych wystroju i charakterze drzew i krzewów. Jednym słowem swoiste „bestiarium” z opisami zwierząt, zarówno prawdziwych jak i legendarnych (a często z podaniem ich znaczenia symbolicznego lub dydaktyczno-alegorycznego). A wśród tej legendarnej przyrody nieliczne ludziki w strojach sprzed wieków. W sumie jest to urzekająca rzecz. A w końcu i sam… wdzięk! A pośrodku okładki – jakby „okienko” z nazwiskami Autorek i dość długim tytułem książki, takim jak w przypadku dawnych starodruków, które też posiadały „kilometrowe” tytuły. Cała zaś przednia strona okładki obramowana jest wąskim paskiem – tak chyba można go określić – „różu przydymionego”.
Papier
Papier stronnic jest biały, gładki, lekko-matowo świecący, bardzo czytelnie oddający zarówno czarny druk, jak w szczególności kolorowe ilustracje (o czym szerzej nieco dalej).
Ilustracje
To walor najpierwszy z pierwszych. Ich doskonałość potęguje jakość użytego papieru. I czy są to reprodukcje czarno-białe czy o naturalnej kolorystyce czy nawet w kolorze sepii pokazującej stare fotografie, to według mnie „Złoty Oscar” tej publikacji. Brawo!
Treść dzieła
Alfabetyczny zapis haseł „dawnoaptecznych” i tych jeszcze współcześnie brzmiących, zasługuje na najwyższą ocenę! Takiego opracowania brakowało polskiej historiografii farmaceutycznej, a myślę, że i poza Polską ta pozycja książkowa zasługiwałaby na uwagę.
Może zatem kilka wyrwanych przykładów. Na str. 57 mamy hasło „Huślanki, kefir, kumys”. Autorki wyjaśniają: „Te trzy, mniej lub bardziej nam znane napoje mleczne, a do ich towarzystwa jeszcze jogurt i turecki ayran, mają swą „apteczną przeszłość”. Bywało, że tymi bardzo zdrowymi produktami przeprowadzano skuteczne, legalne lecznicze kuracje – były dostępne w aptekach, i wydawano je z przepisu lekarza”. Czy może nas to dzisiaj dziwić? Myślę, że nie!
Z kolei na str. 125 mamy hasło „Pijawki”. W tekście zaś czytamy: „…chociaż stosowanie pijawek ginie w pomroce dziejów i nikt nie potrafi powiedzieć jaki był początek takiej terapii („już starożytni Egipcjanie…”), to – dodam już od siebie – że jeszcze w międzywojennym dwudziestoleciu II Rzeczpospolitej Polskiej, apteki dysponowały lekiem o nazwie Hirudo medicinalis, jako… „aparatem” do puszczania krwi!
I może jeszcze jeden przykład ze strony 173, na której mamy „nalewkę” o nazwie „Tinctura Asa foetidae”, w polskim nazewnictwie zwaną „nalewką smrodzieńcową” – ciecz wyjątkowo cuchnącą. Tu dodam, jeszcze po II wojnie światowej niektóre apteki ją posiadały. Pamiętam jedna apteką z województwa pomorskiego, która posiadała balon 50-litrowy tej śmierdzącej cieczy. Balon ten miałem zaszczyt przekazać, jako ówczesny inspektor aptek, do Zakładu Farmacji Stosowanej na Wydz. Farmaceutycznym AM w Gdańsku.
I tak sobie myślę, że skoro w książce jest omawiana ta nalewka, to widziałbym obok niej konieczne omówienie także jej podstawowego surowca, a więc gumożywicy smrodzieńcowej – noszącej też nazwę „czarciego łajna”, czyli „Asa foetida”. Niewtajemniczonym dodam, że grudki tej gumożywicy stanowiły dla troskliwych mam ważny środek zabezpieczający ich dorastające córki przed… utratą cnoty na zabawach ludowych pod gołym niebem w słoneczne i upalne dni! Wystarczyło kilka grudek tej gumożywicy umieścić w lnianym woreczku i zawiesić na szyi dziewczęcia. Niewymowny smród mógł zniechęcić każdego amanta. Nic nie łgam – takie zastosowanie gumy smrodzieńcowej przekazali mi aptekarze repatrianci z dawnych polskich Kresów i osiedlających się na tak zwanych wówczas „Ziemiach Odzyskanych”!
Reasumując – muszę stwierdzić z zachwytem, że polska historiografia farmaceutyczna doczekała się dzieła, jakie w tej literaturze tematycznej dotąd brakowało. Powiem więcej: traktuję ten tom jako jeden z pierwszych zapowiedzi przypominających życie i działalność dawnych aptek i samych aptekarzy. Czekam na następny! Tu dodam jeszcze i podpowiadam: wiele takich działań można znaleźć w pracy Bronisława Koskowskiego „Zarys historii leków. Przyczynek do historii farmacji”, Warszawa 1935. A jeszcze więcej w cytowanym już w tej pracy wspaniałym dziele Alexandra Tschircha „Handbuch der Pharmakognosie”, Leipzig 1930 – to już drugie wydanie w 5 potężnych tomach, z których jeden – i to w całości – poświęcony jest historii farmakognozji. Jest tam w czym wybierać i… przebierać! Do czego obie Szanowne Autorki szczerze i serdecznie zachęcam!
Aleksander Drygas