To już ostatnia „Recepturowa wędrówka po Europie”: czas na skrótowe przypomnienie treści dziesięciu omówionych receptariuszy oraz refleksje dotyczące leku „robionego” w Polsce. Oczywiście w kontekście zebranych doświadczeń!
Być może, na samym początku cyklu „Recepturowe wędrówki po Europie”, Czytelnicy „Aptekarza Polskiego” zadali sobie pytanie: dlaczego zakurzone, urokliwe księgi i pożółkłe stronice XIX-wiecznych czasopism aptekarskich, które cytowaliśmy w cyklu „Surowce recepturowe dawniej i dziś”, zastąpiliśmy źródłami wydanymi już w XXI wieku? Dlaczego porzuciliśmy opisy pięknie pachnących leków o tak fascynującej historii? Dlaczego zaprzestaliśmy poszukiwania korzeni naszej zawodowej tożsamości w dawnych receptariuszach i farmakopeach? Wszak dla wielu z nas już sama długa i bogata tradycja stosowania np. taniny i balsamu peruwiańskiego wystarczy, aby potwierdzić zasadność ich użycia we współczesnym lecznictwie…
Powtórzmy jednak, i to bez żadnych uprzedzeń: „dla wielu”. Ale nie dla wszystkich, i należy to uszanować. Szereg farmaceutów będzie bowiem akceptować wyłącznie nowoczesne źródła, i to tylko te oficjalne, na które można powołać się w codziennej pracy. Jest to w pełni zrozumiałe, żyjemy w rzeczywistości coraz mniej romantycznej, a coraz bardziej wymagającej i złożonej…
Czytaj więcej w cyklu „Surowce recepturowe dawniej i dziś”:
- tanina, sulfogwajakol, balsam peruwiański, kamfora, dziegieć sosnowy;
- olejki eteryczne: terpentynowy, eukaliptusowy i miętowy;
- oleje roślinne: lniany, rycynowy, rzepakowy, kakaowy;
- nalewki: konwaliowa, głogowa, z kory chinowej, z ziela miłka wiosennego.
W poszukiwaniu recepturowych inspiracji…
Jako farmaceuci możemy postrzegać izbę recepturową poprzez pełny nostalgii i dostojeństwa pryzmat historii naszego zawodu, wielbiąc „stare, dobre, sprawdzone leki”, bądź też szukać w niej nowoczesnych rozwiązań, dzięki którym zapewnimy pacjentom unikalne możliwości terapeutyczne. Niezależnie jednak od spojrzenia wszyscy musimy przyznać, że polska receptura potrzebuje obecnie dopływu nowych sił, inspiracji i świeżego powiewu tak, aby rzeczywiście pozostawała konkurencyjna, aby przetrwała i mogła do siebie przekonać tych wszystkich, którzy jej miejsce we współczesnej aptece kwestionują i z chęcią zobaczyliby ją w… muzeum farmacji.
Z bardzo podobną sytuacją kryzysu leku „robionego” mieliśmy do czynienia już nie raz, przykładowo: w okresie dwudziestolecia międzywojennego, kiedy również wystąpił „zalew specyfików”, „apteczne laboratoria” świeciły pustkami, a indywidualna „produkcja leków” zanikała w zastraszającym tempie. I to właśnie wtedy redaktorzy „Wiadomości Farmaceutycznych” zdecydowali włożyć ogromną pracę w przybliżenie polskim czytelnikom zagranicznych receptur. Łamy tego najpopularniejszego polskiego periodyku wypełniły się wówczas tytułami pełnymi egzotycznych skojarzeń i nieodpartych inspiracji, z całej Europy, a nawet i z całego świata!
Dlaczegóż by zatem, po upływie wieku, ale w zbliżonych okolicznościach, takiego zabiegu nie powtórzyć? Czy może być bowiem coś świeższego, jak piękne, włoskie, hiszpańskie i francuskie nazwy sprawdzonych i wykonywanych tam receptur? Czy może być coś bardziej inspirującego, jak wyjątkowe składy „robionych” leków holenderskich i belgijskich? Czy znajdzie się wreszcie lepsze źródło wiedzy, jak receptariusze twardo stąpających po ziemi Szwajcarów i Austriaków? A i do najbliższych sąsiadów: Czechów, Węgrów i Słowaków warto zaglądać i posiłkować się ich pomysłowymi recepturami…
Lek robiony „perłą w koronie” apteki XXI wieku
Cytowane i opisywane w cyklu „Recepturowe wędrówki po Europie” źródła złożyły się na bardzo wyraźny, jasny przekaz, adresowany oczywiście do farmaceutów: nowoczesna apteka XXI wieku nadal ma zaszczyt być miejscem w którym nie tylko sprzedaje się, ale także wytwarza produkty lecznicze! To słowa o gigantycznym wręcz znaczeniu, tym bardziej, że są to najczęściej produkty lecznicze konkurencyjne wobec dominujących obecnie leków „gotowych”. Bo przecież to właśnie dzięki lekom wykonanym w aptece możemy zaproponować lekarzom i zapewnić pacjentom unikalne możliwości: wskazania terapeutyczne, wyjątkowe postaci leku i niespotykane w lekach „gotowych” substancje czynne.
Dyskusja dotycząca celowości sporządzania leków „robionych” w polskich aptekach powinna zatem uwzględnić przede wszystkim korzyści, które leki te niosą dla pacjenta i zdrowia publicznego, nie zaś to, kto „lubi”, a kto „nie lubi” receptury.
Choć każde opracowanie do którego zaglądaliśmy było inne, wszystkie jednak służyły tej samej idei: wskazać na bardzo istotne miejsce aptecznej produkcji leków w farmacji i medycynie XXI wieku. To wystarczający powód, aby na zakończenie cyklu przywołać raz jeszcze wszystkie cytowane opracowania i wymienić najciekawsze leki „robione”, które mogłyby zagościć na trwałe w polskiej rzeczywistości. Równocześnie, obok tej skrótowej charakterystyki, przekazujemy linki do trzydziestu czterech artykułów z cyklu „Recepturowe wędrówki po Europie” w których sygnalizowane tutaj zagadnienia zostały bardzo obszernie rozwinięte.
Receptariusz węgierski: „Formulae Normales”
Cykl „Recepturowe wędrówki po Europie” rozpoczęliśmy od omówienia znakomitego węgierskiego receptariusza „Formulae Normales”. Uwagę zwracała w nim możliwa do wykonania receptura „Spiritus capsici” (Antirheumaticum. Rubefaciens). Ale nie tylko! To właśnie w tym opracowaniu, po raz pierwszy, spotkaliśmy się z „pudrami płynnymi”, bardzo popularnymi i – w rozmaitych modyfikacjach – zalecanymi w źródłach naszego kontynentu.
W przypadku receptariusza węgierskiego wraz z polskim asortymentem surowców farmaceutycznych wykonać można było „Suspensio zinci aquosa sine boro”. I wreszcie w „Formulae Normales” odkryliśmy dwie interesujące zasypki: „Sparsorium refrigerans” oraz „Sparsorium antimycoticum”. Wybraliśmy je nieprzypadkowo, bowiem to kolejna hołubiona w Europie postać leku, u nas natomiast mająca już głównie wymiar historyczny. Jak pokazują nowoczesne źródła: niesłusznie.
Receptariusz hiszpański: „Formulario Nacional”
Oficjalny, hiszpański receptariusz „Formulario Nacional”, pośród wszystkich dziesięciu omówionych, zwraca uwagę nie tylko najstaranniejszą szatą graficzną, ale także: znakomitym, merytorycznym przedstawieniem całokształtu zagadnień związanych ze współczesnym lekiem „robionym”, przejrzystym, logicznym układem treści i wreszcie znakomitymi recepturami, zaskakująco bliskimi naszej, polskiej rzeczywistości.
Pośród wielkiego, zaprezentowanego tam bogactwa leków „robionych”, wybraliśmy wyłącznie roztwory. Ich skład przypomniał nam o surowcach farmaceutycznych nadal w Polsce dostępnych, coraz rzadziej jednak stosowanych. Znowu: wbrew ich zasłużonej popularności w wielu krajach europejskich. Lekami tymi były: „Alcohol tánico” zawierający taninę, wszechstronna w stosowaniu „Agua timolada” z tymolem w składzie oraz słynna „Agua de Alibour” z kamforą oraz siarczanami: siedmiowodnym cynku i pięciowodnym miedzi, 0,1% roztwory tychże dwóch siarczanówi wreszcie bardzo proste, ale wciąż odkrywcze roztwory etanolowe: „Alcohol glicerinado”, „Alcohol boricado (a saturación)” i „Alcohol mentolado al 5%”.
Receptariusz belgijski: „Formulaire Therapeutique Magistral”
Co prawda Belgia leży znacznie bliżej Polski niż Hiszpania, tamtejszy narodowy receptariusz: „Formulaire Therapeutique Magistral” stanowił dla nas ogromne zaskoczenie: w związku z odmiennym asortymentem surowców recepturowych trudno było wskazać na leki, które w naszym kraju w ogóle można „zrobić”! I z tego właśnie powodu receptariusz belgijski inspirował nas częściej wskazaniami terapeutycznymi, aniżeli samymi recepturami.
Były to czopki z Collargolemoraz„Bain de bouche” z diglukonianem chlorheksydyny, obok tlenku cynku chyba najpopularniejszym surowcem farmaceutycznym Europy, u nas kojarzonym niemal wyłącznie z lekami „gotowymi”. W „Formulaire Therapeutique Magistral” odnaleźliśmy również nietypowe wskazania terapeutyczne dla „Hydrogene peroxyde solution otique à 3%” (3% nadtlenku wodoru) oraz 20% maści ichtiolowej.
Receptariusz holenderski: „Formularium Nederlandse Apothekers”
W przeciwieństwie do belgijskiego „Formulaire Therapeutique Magistral”, narodowy receptariusz holenderski okazał się znacznie bliższy naszej recepturowej rzeczywistości, aniżeli belgijski. Zachwyciliśmy się bogactwem holenderskich leków „robionych” z tlenkiem cynku: zawiesin wodnych i olejowych, maści, past i zasypek… Tlenek cynku to ulubiony surowiec naszego kontynentu, ale w żadnym chyba innym receptariuszu nie jest aż tak doceniony! Pamiętali również Holendrzy o słynnej „Maści Whitfielda”, lekach z od dawna już w Polsce niedostępnym Pix Lithanthracis i wreszcie z tak popularną w całej Europie – chlorheksydyną.
Receptariusz austriacki: „Juniormed”
Znakomity, opublikowany w pięknej szacie graficznej i ceniony w całej Europie austriacki „Juniormed” był pierwszym (pośród dziesięciu omówionych) receptariuszem tematycznym i również pierwszym, którego wydawcą była izba aptekarska. Oczywiście, zgodnie z nazwą, jest to receptariusz pediatryczny, o układzie terapeutycznym.
I tak, z kategorii „Hals. Nase. Ohren” (zakres czynności otorynolaryngologii), jako możliwe do wykonania wybraliśmy receptury do usuwania czopów woskowinowych: „Ohrentropfen mit Wasserstoffperoxid 2%” i „Erweichende Salicylsäure-Ohrentropfen”. Absolutnym hitem „Juniormed” były receptury dermatologiczne: pasta cynkowa z klotrymazolem („Clotrimazol 1% – Zinkoxid 30% – Paste”) oraz znana w całej Europie maść siarkowo-salicylowa („Schwefel-Salicyl-Vaselin”).
„Juniormed” zawiera również receptury znane z codziennej polskiej praktyki: roztwory („Ethacridinlactat-Monohydrat-Lösung” i „Ethanolhaltige Chlorhexidindigluconat Lösung 0,5%/1%”), „pudry płynne” („Zinkoxid-Schüttelpinselung” i „Benzocain-Schüttelmixtur 5%”) oraz klasyczne maści: z kwasem salicylowym i ditranolem. Są w nim również bardzo ciekawe leki „robione” opierające się na bazie surowców zielarskich i ich przetworów: dla polskiego farmaceuty i pacjenta niedostępne z powodu braków rejestracji.
Receptariusz włoski: „Formulario galenico della Azienda Provinciale per i Servizi Sanitari”
Receptariusz włoski, bardzo skromny pod względem objętości, przyniósł nam leki podobne do tych, które na co dzień wykonuje się w polskich aptekach. Omówiliśmy m.in. kolejny już puder płynny „Pasta all’acqua”, maść z ditranolem „Cignolina (ditranolo) pomata 0,4%-1%-2%”, „Pasta di Lassar”, „Vaselina salicilica al 10% – 20% – 30%”… Ale były też leki o składzie odbiegającym od naszych utartych „recepturowych” szlaków, wciąż jednak możliwe do wykonania: „Acido borico 3% in alcool etilico 30°” oraz znakomita „Pomata base”. Przy okazji włoskiej „Wędrówki” dyskutowaliśmy również możliwość dostosowania do naszego asortymentu surowców recepturowych dwóch słynnych tamtejszych receptur: „Pasta di Hoffmann” oraz „Unguento oleocalcareo”.
Receptariusz francuski: „Les préparations magistrales en pédiatrie”
Prawdziwy powiew świeżości towarzyszył lekturze kolejnego receptariusza pediatrycznego: tym razem francuskiego. W pierwszym artykule poświęconym „Les préparations magistrales en pédiatrie” poznaliśmy francuską filozofię „leku robionego”, stanowiącego wręcz konieczność w pediatrii i oferującego spersonalizowany komfort w bezpiecznej postaci. W artykule drugim prezentowane były leki o znanym w Polsce składzie, zaskakujące jednak nietypowymi wskazaniami terapeutycznymi, przykładowo 1% wodnego roztworu azotanu srebra, 1% maści z kwasem salicylowym oraz maści z kwasem salicylowym i benzoesowym lub maści z kwasem salicylowym i rezorcynolem. Najbardziej fascynujące były receptury dla polskiego farmaceuty nowe: „Pommade Saint Louis”, „Pâte de Darier” i „Pommade de Dalibour sans camphre”, ale też słynne francuskie specjalności: woskowce (franc. Cérat) oraz julepy.
Receptariusz szwajcarski: „Préparations magistrales dermatologiques en Suisse”
Receptariusz szwajcarski jest również receptariuszem tematycznym – dermatologicznym. Jego najbardziej charakterystycznym wyróżnikiem są pudry płynne („Badigeons”), jak wspominaliśmy: poważane i wykonywane na całym naszym kontynencie. Tych szwajcarskich wraz z polskim asortymentem surowców wykonać się nie dało. Dotyczyło to również receptury „Huile à l‘oxyde de zinc”, stanowiącej olejową zawiesinę tlenku cynku, analogiczną ze słynną włoską „Pasta di Hoffmann”.
„Cynk-olejów” jest w europejskich źródłach bardzo dużo i mają one trwałą pozycję jako bezkonkurencyjne leki „robione”, zawierające (mówiąc w dużym uproszczeniu) zbliżone ilości tlenku cynku i oleju roślinnego. I to właśnie z racji wysokiej pozycji we współczesnym lecznictwie wspominaliśmy o nich omawiając i receptariusz węgierski i włoski i holenderski.
Ale były u Szwajcarów również receptury możliwe do wykonania w Polsce. I nie mówimy tutaj o „klasykach”, które również w „Préparations magistrales dermatologiques en Suisse” ujęto (pasta cynkowa, maści z kwasem salicylowym, maści z ditranolem), a o recepturach inspirujących i odkrywczych, m.in. „Chlorhexidine dans glycérine”, „Alcool salicylé à la chlorhexidine” i „Alcool glycériné 1%/80%”. Podobnie jak Francuzi, także i Szwajcarzy uwzględnili w swym receptariuszu roztwór azotanu srebra, zaproponowali jednak odmienne wskazania terapeutyczne w zależności od trzech wymienionych w receptariuszu stężeń.
Receptariusz czeski: „Elektronický receptář individuálně připravovaných léčivých přípravků”
Receptariusz czeski to, zgodnie z tytułem, typowe opracowanie on-line, drugie w naszym cyklu, które powstało pod patronatem izby aptekarskiej. Jak pamiętamy, jego zasadniczym celem było dostarczenie receptur leków „robionych”, które w sytuacji braków mogą zastąpić leki „gotowe”. W ten oto sposób, do i tak dużej już liczby, dołożyliśmy kolejny argument za koniecznością trwania aptecznej wytwórczości produktów leczniczych.
„Elektronický receptář” zaskakiwał nas nie tylko powodem powstania, ale również – ogromną liczbą surowców farmaceutycznych, których w Polsce nie posiadamy, np. paracetamolu, ibuprofenu, deksopantenolu, nalewki z mirry i ratanii. Były jednak także leki, które z ziemi czeskiej można przenieść do Polski, m.in. roztwory kwasu salicylowego, kwasu borowego i jodu oraz rewelacyjne maści i pasty: „Zinková pasta 50%”, „Lužova pasta 3%” i „Mast kafrová s ichthamolem”.
Receptariusz słowacki: „Magistraliter”
Ostatnim omówionym receptariuszem był słowacki „Magistraliter”, również wydany pod patronatem izby aptekarskiej. Po szczegółowym zaprezentowaniu niezwykle ciekawego wstępu i konstrukcji tego receptariusza, przyszedł czas na opisanie receptur, których w polskiej aptece, ze względu na ograniczenia w asortymencie surowców recepturowych, wykonać się nie da. W artykule tym uwzględniliśmy również te leki „robione”, które zawierały surowce czasowo w Polsce niedostępne, np. balsam peruwiański. Przypomnijmy, że Słowacy wkomponowali surowiec ten w skład trzech receptur, roztworu „Liehový roztok s kyselinou salicylovou (II)” i dwóch maści: „Sírová masť s peruánskym balzamom” oraz „Masť s peruánskym balzamom”.
Ale najważniejsze były oczywiście receptury możliwe do wykonania, z rewelacyjnymi pastami na czele. I to właśnie również odchodzące w Polsce do lamusa pasty uznać można za najciekawsze słowackie receptury. Obok dla polskiego farmaceuty typowych, jak choćby „Pasta s ditranolom a kyselinou salicylovou”, uwagę zwracała pasta z węglanem wapnia („Pasta s uhličitanom vápenatým”) oraz dwie pasty z dermatolem („Dermatol pasta I” i „Dermatol pasta II”).
I wreszcie w przedostatnim artykule całego cykluopisaliśmy dwa leki z mleczanem etakrydyny jednowodnym („Rivanolový tekutý púder” i „Rivanolová masť”), bardzo ciekawy, ambitny roztwór z jodem („Solutio Fraser”) oraz kolejne roztwory, częściowo podobne do czeskich, częściowo zaś – odmienne.
Których surowców recepturowych brakuje w Polsce?
Niemało było tych „Wędrówek”, prawda? Rok czasu w zupełności wystarczył, abyśmy dobrze poznali receptariusze naszego kontynentu. A taki bagaż doświadczeń sprzyja refleksjom. Przykładowo: w całym cyklu skrupulatnie zwracaliśmy uwagę na surowce, których pośród tych zarejestrowanych w Polsce brakuje. Były to m.in. oleje roślinne (głównie olej z oliwek, stanowiący ogólnoeuropejski standard, ale także słonecznikowy i migdałowy), olej wątłuszowy, deksopantenol, eozyna, kilka olejków eterycznych, mikonazol, acetonid triamcynolonu, fiolet gencjanowy i kliochinol. Brakuje także substancji pomocniczych, z bezwodnym glicerolem i glikolem propylenowym na czele…
Obecność większej ilości surowców pchnęłaby naszą recepturę o lata świetlne do przodu – pozwalając wykonywać już nie tylko wybrane, ale większość europejskich leków „robionych”.
Oczywiście jednak zdajemy sobie sprawę, że nie tylko rejestracja nowego surowca farmaceutycznego, ale nawet i zmiany w dokumentacji już zarejestrowanego są wielkim, skomplikowanym i bardzo kosztownym wyzwaniem. Póki co zatem pozostajemy przy tych, które są obecnie dostępne. A jest ich przecież niemało, skoro z dziesięciu receptariuszy udało się wybrać kilkadziesiąt leków „robionych”, które bez najmniejszego problemu już teraz, dziś, można w Polsce wykonać.
Dlaczego potrzebujemy oficjalnego, narodowego receptariusza?
Ale nie tylko wybranych surowców farmaceutycznych w Polsce brakuje. Kończąc cykl „Recepturowe wędrówki po Europie” nie możemy nie wspomnieć o innym, jeszcze bardziej dotkliwym braku. To nasz własny, narodowy receptariusz! Owszem, mamy w „Farmakopei Polskiej” znakomite monografie narodowe, ale potrzebne jest w naszym kraju opracowanie o konstrukcji analogicznej do tych omówionych w niniejszym cyklu: ze szczegółowymi wskazaniami terapeutycznymi, przeciwwskazaniami, działaniami niepożądanymi, z wyszczególnionymi ograniczeniami dotyczącymi stosowania u kobiet w ciąży i dzieci… I oczywiście z omówionym sposobem wykonania tak, aby planowane dzieło mogło praktycznie służyć zarówno lekarzom, jak i farmaceutom.
Jak doskonale wiemy, takie właśnie oficjalne receptariusze posiada zdecydowana większość krajów europejskich. I nie dziwmy się: opracowania te, dostarczające nie tylko treść receptur, ale także i gotową „ulotkę” wykonanych produktów leczniczych, w zasadniczy sposób zmieniają postrzeganie leku „robionego”. Czynią go nowoczesnym w oczach lekarzy, farmaceutów i pacjentów, zbliżając do standardów znanych powszechnie z kategorii leków „gotowych”.
Jakie leki „robione” powinny znaleźć się w polskim narodowym receptariuszu?
Z pewnością w narodowym polskim receptariuszu należałoby wskazać najciekawsze propozycje leków: konkurencyjnych wobec leków „gotowych” i oferujących wyjątkowe możliwości terapeutyczne. Takie monumentalne wydawnictwo właśnie teraz, w czasie toczących się dyskusji o przyszłości aptecznej receptury, stanowiłoby najmocniejszy głos i argument: za dalszym funkcjonowaniem leku „robionego” w naszych aptekach.
Oczywiście polski receptariusz mógłby uwzględnić najciekawsze leki zagraniczne: przecież wzajemne cytowania są praktyką powszechnie przyjętą przez autorów wymienionych powyżej opracowań. Równocześnie jednak powinien on zebrać typowe receptury naszego kraju, którymi moglibyśmy się pochwalić. A jest przecież czym: polskich tradycji aptecznej wytwórczości pozazdrościć mogą nam koleżanki i koledzy z niejednego z państwa, które swój oficjalny receptariusz od dawna już posiada…
Zwróćmy równocześnie uwagę, że polski narodowy receptariusz powinien skrupulatnie uwzględniać tylko i wyłącznie dostępne surowce farmaceutyczne, nie zaś wszystkie, które są lub które były kiedyś zarejestrowane. Nic bowiem bardziej nie irytuje, jak znakomita receptura… niemożliwa do wykonania! Oczywiście: trzeba przy tym wziąć pod uwagę niuanse, jak choćby możliwość powrotu tych surowców, których brakuje tylko chwilowo. Podobnie zatem jak w przypadku omówionych receptariuszy europejskich, przy powstawaniu tego polskiego potrzebna byłaby kompleksowa, przemyślana i długofalowa współpraca: Inspekcji Farmaceutycznej, Urzędu Rejestracji, samorządu aptekarskiego, firm dostarczających na polski rynek surowce farmaceutyczne i – oczywiście – szeregowych farmaceutów oraz lekarzy, którzy w doborze receptur powinni mieć głos decydujący! W taki właśnie sposób mogłoby powstać dzieło tej miary, co „Formulae Normales”, „Formulario Nacional” i „Juniormed”!
„Polska receptura” to nie samotna wyspa
A tymczasem mamy nadzieję, że wszystkie „Recepturowe wędrówki po Europie” już teraz, choćby w niewielkim stopniu, przyczynią się do nowego spojrzenia na lek „robiony”. Wszak wykonywanie sprawdzonych i tak ciekawych leków z całego kontynentu powinno utwierdzić nas w przekonaniu, że „polska receptura” nie jest samotną wyspą, a – częścią większej całości. Całości w której produkt leczniczy wykonany w aptece trwa i ma się bardzo dobrze. Ba, ma się coraz lepiej! O ile bowiem nie zapomnieliśmy o naszym najważniejszym zawodowym (i – oby – życiowym) drogowskazie: „Salus aegroti suprema lex” leki wykonywane w aptekach powinny mieć swoje trwałe i niepodważalne miejsce w kanonie współczesnej farmacji i medycyny, wzmacniając dodatkowo naszą zawodową tożsamość.
Korzystajmy zatem z unikalnych możliwości, które daje lek „robiony”. Przede wszystkim w imię dobra naszych obecnych pacjentów, tak abyśmy za kilka lat nie musieli z zazdrością spoglądać, jak koleżanki i koledzy w aptekach większości krajów europejskich nadal wytwarzają produkty lecznicze.
Zaproszenie w podróż dookoła świata
Przez blisko rok podróżowaliśmy po naszym kontynencie, odkrywając rewelacyjne receptury. Zapewne jednak w czasie tych „Wędrówek” Czytelnicy „Aptekarza Polskiego” zastanawiali się: jakie leki wykonywane są w aptekach innych części świata, poza Europą? Jakie surowce królują w receptariuszach Azji? Co „robi się” w amazońskiej dżungli, a co w Himalajach? Czy na europejskich antypodach można odnaleźć receptury leków „robionych”? O tym wszystkim, a także o wielu innych fascynujących zagadnieniach, Czytelnicy „Aptekarza Polskiego” przeczytają już wkrótce, w rozpoczynającym się cyklu „Z receptariuszami dookoła świata”. Na początek zapraszamy do Brazylii, gdzie wydany został unikalny receptariusz… weterynaryjny!