Wybierając studia farmaceutyczne większość z nas ma już z góry sprecyzowaną ścieżkę zawodową. Ale wśród kandydatów są i tacy, którzy podejmują studia z samej tylko ciekawości tego, jak wiele naukowych zagadnień obejmuje farmacja i co ciekawego przyniosą przedmioty na niej wykładane. Ta druga grupa to urodzeni naukowcy, zafascynowani światem i otwarci na różne możliwości jakie przynosi im życie. Dziś spotkamy się z jedną z takich osób – doktor Sylwią Osowską, specjalistką w zakresie żywienia pozajelitowego.

Sylwia Osowska – absolwentka Wydziału Farmaceutycznego w Warszawie, pracę magisterską przygotowywała w Szpitalu Uniwersyteckim w Helsinkach. W latach 1992-1993 pracowała w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Warszawie, gdzie brała udział w tworzeniu pracowni cytometrii HIV. W latach 1993-1995 z ramienia Polskiej Akademii Nauk przebywała na stypendium na Uniwersytecie Sztokholmskim, gdzie prowadziła badania naukowe nad syntezą plastochinonu. Kolejne cztery lata mieszkała w Singapurze i pracowała w tamtejszym Szpitalu Matki i Dziecka KK zajmując się żywieniem pozajelitowym. W latach 2000-2005, w ramach pracy doktorskiej, prowadziła badania na Uniwersytecie Paryskim. Badania dotyczyły zagadnienia wpływu cytruliny na homeostazę azotową. Praca doktorska, która zakończyła się dwoma patentami, uzyskała nagrodę za najlepszą pracę doktorską napisaną w latach 2006-2007. Po ukończeniu doktoratu podjęła pracę jako kierownik naukowy produktu leczniczego francuskiej firmy farmaceutycznej. Po powrocie do Polski pracowała (2009-2021) w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym im. W. Orłowskiego w Warszawie, gdzie jako kierownik Pracowni Żywienia Pozajelitowego, tworzyła tę pracownię od podstaw. W latach 2014-2015 pracowała również jako senior research fellow na University Collage London. Obecnie zatrudniona w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu im. Mikołaja Pirogowa w Łodzi. Zajmuje się żywieniem pozajelitowym oraz – jako adiunkt – prowadzi wykłady na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Ponadto zaangażowana jest w działalność Europejskiego Towarzystwa Żywienia Pozajelitowego i Dojelitowego (cztery lata w komisji ds. Edukacji) oraz Polskiego Towarzystwa Żywienia Klinicznego. Jest również członkinią Komitetu Redakcyjnego „American Journal of Parenteral and Enteral Nutrition”. Prezes Naukowej Fundacji Żywienia Klinicznego „Ambrosia”. Autorka prac i artykułów naukowych, licznych wystąpień na kongresach polskich i międzynarodowych. Prywatnie wielbicielka… pracy!
Joanna Bilek: W ramach cyklu „Farmacja – mój wybór!” pytanie to zadaję tradycyjnie każdemu mojemu bohaterowi, więc zadam je i Pani: dlaczego wybrała Pani farmację jako kierunek studiów?
Sylwia Osowska: Przekornie do tytułu cyklu powiem, że farmacja to nie był mój wybór. Nie mój pierwszy wybór. Chociaż z farmacją związana jestem od zawsze ze względu na mamę, która skończyła ten kierunek i która miała ogromne osiągnięcia w swoim zawodzie. Tworzyła farmację weterynaryjną w Grodziskich Zakładach Farmaceutycznych „Polfa”. Ma na swoim koncie liczne wnioski racjonalizatorskie i patent. Otrzymała dwukrotnie tytuł Mistrza Racjonalizacji Polski. To sprawiło, że dla mnie farmacja kojarzyła się z mamą, przemysłem, rozmachem, pasją, zabawą, ogromem przyjaciół mojej mamy w całej Polsce. Dlaczego więc nie wybrałam farmacji? No właśnie ze względu na… moją mamę! Ona przygotowywała się do egzaminów praktycznie sama, ponieważ w powojennym liceum zabrakło nauczyciela chemii. To była katorżnicza praca. Jej nauka chemii polegała na nauce na pamięć setek reakcji chemicznych bez rozumienia skąd się biorą w nich wszystkie liczby! Cudem dostała się na studia na Akademię Medyczną w Warszawie. Dlatego, kiedy zaczęłam myśleć jaki kierunek studiów chcę wybrać, moja mama stwierdziła, że na farmacji nie dam sobie rady!
Czytaj także: Farmacja – mój wybór! Praca w aptece szpitalnej i szkole policealnej [WYWIAD]
Joanna Bilek: Bardzo jestem ciekawa co było dalej? Czy miała Pani pomysł w jakim kierunku pójść?
Sylwia Osowska: Nie wiedziałam co chcę studiować. Właściwie podobały mi się wszystkie przedmioty. Pewnego dnia gościł u nas inżynier, który budował cukrownie w różnych krajach. Jego opowieści były bardzo kolorowe i światowe. Stwierdziłam, że to może być ciekawe życie. Wybrałam więc ten sam kierunek co ów cukrownik – technologię żywności na SGGW. Były to studia inżynierskie. Matematyka, fizyka, chemia to była dla mnie przyjemność. Ale jeden przedmiot spowodował całkowity zwrot akcji w moim życiu – rysunek techniczny! Jakoś nie przyszło mi do głowy, że wybierając przedmiot inżynieryjny, dobrze by było umieć rysować i mieć pewną wyobraźnię przestrzenną. A tego jestem całkowicie pozbawiona. Choć nie wyobraźni jako takiej.
Po zakończonym pierwszym roku zdecydowałam, że chyba dam sobie radę na farmacji. Może dzięki takiej drodze, moje studia na tym wydziale były dla mnie przyjemnością. Mimo, że farmacja należy do jednych z najtrudniejszych kierunków, cały czas cieszyłam się, że nie muszę rysować! Jednocześnie nauka wielu przedmiotów w toku studiów, sprawiała mi ogromną przyjemność. Poczucie, że zaczynam rozumieć jak funkcjonuje ten skomplikowany mechanizm jakim jest organizm ludzki, było wspaniałe. Do tego dochodziły leki, które mogą go naprawić. Miałam wrażenie, że odkrywam inny świat. I byłam z tego faktu bardzo dumna. Być może moja przygoda z farmacją zaczęła się trochę przypadkowo, ale kolejne lata i wydarzenia w moim życiu uświadomiły mi, że to był świetny wybór.
Joanna Bilek: To chyba jedna z najbardziej niezwykłych dróg na studia farmaceutyczne! Niezależnie jednak od tego, jakie te drogi są, farmacja to zawsze świetny wybór! To studia, które dają szerokie możliwości. Możemy przecież pracować w aptece ogólnodostępnej i szpitalnej, możemy znaleźć zatrudnienie w firmie farmaceutycznej i w obszarze badań klinicznych. Od niedawna farmaceuci prowadzić mogą własne gabinety opieki farmaceutycznej. Przed farmaceutą otwierają się również drzwi w państwowych i komercyjnych laboratoriach analitycznych oraz w kilku inspekcjach. Możemy wreszcie zajmować się dziennikarstwem farmaceutycznym i oczywiście – pracować naukowo. Skąd zatem ten kryzys ostatnich lat i zmniejszająca się ilość kandydatów na farmację?
Sylwia Osowska: Już samym tym pytaniem pokazała Pani, jak uniwersalnym kierunkiem jest farmacja! Czemu jednak coraz mniej kandydatów na studia farmaceutyczne? Nie wiem czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie. To jedne z najtrudniejszych studiów, a otrzymane po studiach wynagrodzenie nie jest adekwatne do włożonej pracy i odpowiedzialności zawodowej. Chociaż obecnie sytuacja zaczyna się powoli zmieniać. Kolejnym problemem jest brak silnie rozwiniętego przemysłu farmaceutycznego w Polsce. To przemysł generuje zapotrzebowanie na nowe pomysły, nowe rozwiązania, formy leków. To przemysł generuje pieniądze. W krajach, w których pracowałam, studia doktoranckie często finansowane są przez firmy farmaceutyczne.
Wspomniała Pani o badaniach klinicznych. Badania które toczą się na terenie Polski to głównie badania zagranicznych firm farmaceutycznych, a zatrudnione osoby niekoniecznie muszą być farmaceutami. Natomiast wysokie wynagrodzenia sprawiają, że duża część farmaceutów widzi tam właśnie swoją przyszłość.
Praca w szpitalu kojarzy się z pracą w zamkniętej przestrzeni, jaką jest apteka szpitalna. Farmaceuci rzadko wychodzą na oddziały, nie konsultują przepisanych pacjentom leków ani sposobu ich podania. Tak naprawdę, lek oddany jest w ręce personelu pielęgniarskiego. A tylko farmaceuta zna wszystkie zawiłości związane z przygotowaniem leku, czasem jego rozkładu i interakcji lekowych. Wydaje mi się, że szpitale marnują potencjał farmaceuty, jednocześnie nie stwarzając perspektyw rozwoju. Lekarze często nawet nie zdają sobie sprawy jaką wiedzę posiadają farmaceuci. I jak ważne, a wręcz ratujące życie pacjenta, mogą okazać się ich interwencje.
Kolejna możliwość to praca na uczelni i naukowa. I znowu potykamy się o zarobki. Zanim osiągnie się status naukowo-dydaktyczny, należy wykazać się dużym dorobkiem naukowym. Nauczyciel akademicki zarabia niewiele ponad najniższą krajową. I jeszcze musi piąć się po szczeblach kariery naukowej, publikując, robiąc badania naukowe. Albo biorąc dodatkowe prace. Studenci, dorabiający w firmach farmaceutycznych, zarabiają nie wiele mniej niż nauczyciele akademiccy.
Farmaceuta w Polsce kojarzy się głównie z apteką otwartą. Oprócz kilku staży w trakcie studiów, nigdy nie pracowałam w aptece. Bywam czasami jako klientka. I często słyszę innych klientów, którzy czasami kilkanaście minut wypytują farmaceutę, jaki lek powinni zastosować na ich obecny problem. To są konsultacje farmaceutyczne. Społeczeństwo zaczyna dostrzegać, że przepisywany jest im ogrom leków, często przez różnych lekarzy, rzadko kiedy jest konsultowany.
Czytaj także: Farmacja – mój wybór! Farmaceuta – freelancer [WYWIAD]
Joanna Bilek: Pani droga zawodowa jest znakomitym przykładem wykorzystania możliwości, które daje farmacja! Nie wiem czy dobrze scharakteryzuję obecną Pani pracę, ale jest Pani i naukowcem i farmaceutą-praktykiem jednocześnie, prawda? Czy może nam Pani przybliżyć czym się Pani zajmuje?
Sylwia Osowska: Zajmuję się wszelkimi aspektami związanymi z żywieniem pozajelitowym: praktycznym, dydaktycznym i naukowym. Pracuję w szpitalu, w którym zarówno przygotowuję mieszaniny żywieniowe, jak i uczestniczę w procesie tworzenia recept żywieniowych. W miejscu, w którym obecnie pracuję istnieje bardzo ścisła współpraca na linii lekarz-farmaceuta. Zarówno jeśli chodzi o recepty żywieniowe, interpretację wyników biochemicznych pacjenta w kontekście recept żywieniowych, jak i podawanych leków.
Jednocześnie mam bardzo bliski kontakt z pacjentami. Dokładnie znam każdego pacjenta, jego chorobę, przyjmowane leki. Ten bliski kontakt pozwala często na rozwiązanie wielu problemów. Naukę i badania naukowe traktuję jako pewnego rodzaju przygodę. Praca w szpitalu i kontakt z pacjentami powodują, że często zadaję sobie różne pytania – Dlaczego? Od czego to zależy? Dlaczego jeden pacjent reaguje tak a inny inaczej? I szukam na nie odpowiedzi. To tak najprościej mogłabym określić moją pracę naukową.
Oczywiście należy napisać projekt, uzyskać zgodę komisji bioetycznej, finansowanie i znaleźć ośrodek badawczy, który przeprowadzi analizy. Potem zostaje interpretacja wyników i odpowiedź na zadane wcześniej pytanie. Często prace rodzą więcej pytań niż odpowiedzi i tak powstaje kolejny projekt. To ciągłe rozwiązywanie zagadek.
Joanna Bilek: To fascynujące, że codzienną pracę można równocześnie powiązać tak ściśle z aktywnością naukową. Prowadzenie badań w taki sposób z pewnością jest pasjonujące i daje codzienną satysfakcję. Ale jednocześnie pracuje Pani także i na uczelni, prawda? Czy jeszcze w inne obszary związane z farmacją jest Pani zaangażowana?
Sylwia Osowska: Tak, jestem wykładowcą na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, do niedawna w Zakładzie Farmacji Klinicznej, a teraz w Zakładzie Farmacji Stosowanej. Cały czas widzę siebie po tej drugiej stronie – jako studentka. Trudno mi uwierzyć, że te lata tak szybko minęły. Kontakt ze studentami daje mi dużo satysfakcji. Cieszę się, że mogę przekazać nie tylko wiedzę, ale część moich doświadczeń życiowych i profesjonalnych. Czasami jest to równie ważne jak przekazywana wiedza. Wywiad ten, którego inicjatorką jest moja była studentka, jest dla mnie potwierdzeniem, że moja praca na uczelni, to nie tylko suche przekazanie wiedzy. Przy okazji, pozdrawiam serdecznie panią Sylwię Wołczak.
Ostatnio coraz bardziej angażuję się w działalność Fundacji Naukowej Żywienia Klinicznego „Ambrosia”, której jestem prezesem. Dzięki wsparciu osób w nią zaangażowanych, a w szczególności mgr farmacji Magdaleny Burkackiej, Fundacja nasza zaczyna być coraz bardziej rozpoznawalna. Kursy, które organizujemy z żywienia pozajelitowego dla farmaceutów cieszą się w całej Polsce bardzo dużym zainteresowaniem. A opinie, które otrzymujemy utwierdzają nas w przekonaniu, że misja Fundacji działa 100%!
Joanna Bilek: Gratuluję i dziękuję za tę działalność w imieniu pacjentów, bo to oni właśnie zyskują na niej najbardziej! Praca naukowa i naukowe życie wiążą się często z szerokimi, inspirującymi kontaktami z naukowcami z innych krajów. W Pani przypadku były one bardzo bogate i wpłynęły znacząco na to, czym zajmuje się Pani obecnie. W imieniu przyszłych młodych naukowców-farmaceutów, którzy z pewnością poszukują dobrych wzorów, proszę opowiedzieć: jak wyglądała Pani droga naukowa?
Sylwia Osowska: Droga naukowa to brzmi bardzo poważnie. A mój początek tej drogi wcale taki nie był. Po kilku latach pracy w Singapurze, pomyślałam sobie, że czas wrócić do domu. Postanowiłam sprawdzić, co się dzieje w żywieniu pozajelitowym w Europie. Znalazłam kongres zorganizowany przez Europejskie Towarzystwo Żywienia Poza- i Dojelitowego we Francji. Zarejestrowałam się i przyleciałam do Paryża. Tam poznałam profesora, który szukał kogoś, kto wie coś o żywieniu pozajelitowym. Zadał mi trzy pytania – czy będę gotowa pracować na szczurach, czy nauczę się francuskiego i czy dam mu odpowiedź w minutę!
Odpowiedź „tak” padła na wszystkie zadane mi pytania w mniej niż minutę. Nie dlatego że chciałam pracować naukowo, ale dlatego, że zdążyłam zakochać się w Paryżu! Miesiąc później, z jedną walizką, zjawiłam się na lotnisku Charles de Gaulle. Nie miałam gdzie mieszkać, nie miałam pojęcia co będę robić, nie wiedziałam nawet ile dostanę pieniędzy. Liczyła się przygoda i wyzwanie czy sobie poradzę. Projekt naukowy otrzymałam po francusku. Na nim uczyłam się języka. Nie była to najłatwiejsza metoda nauki. Po sześciu miesiącach zaczęłam w końcu rozumieć po co przyjechałam!
Chyba nie najgorzej mi szło, ponieważ po skończeniu pierwszego projektu, profesor zaproponował mi studia doktoranckie. To był bardzo ważny dzień. Wtedy poczułam się naukowcem! Miałam ogromne szczęście brać udział w badaniach, które były bardzo nowatorskie, a ich zakończeniem był patent, którego jestem pierwszym autorem. Dostałam również nagrodę za najlepszy doktorat na przestrzeni dwóch lat, ponieważ nagrodę tą przyznaje się co dwa lata. Jestem wpisana do księgi laureatów Uniwersytetu Paryskiego. Firma, która finansowała mój doktorat zaproponowała mi pracę na stanowisku szefa naukowego do ich flagowego produktu. Tworzyłam projekty naukowe, szukałam ośrodków z którymi mogliśmy współpracować. Miałam również satysfakcję, że mogłam odwdzięczyć się Polsce za przygotowanie mnie do profesjonalnego życia i część z tych prac prowadzona była w Polsce. Uzyskałam finansowanie dla kilku doktorantów na polskich uczelniach.
Czytaj także: Farmacja – mój wybór! Praca w badaniach klinicznych [WYWIAD]
Joanna Bilek: Podziwiam Pani wszechstronne talenty, zaangażowanie i osiągnięcia! Myślę, że gdyby ktoś chciał nakręcić barwny film o naukowcu to Pani życie dostarcza gotowy scenariusz! Ciekawa jestem co było dalej: Francja była Pani ostatnim dłuższym przystankiem zagranicznym i wróciła Pani do Polski, by zająć się żywieniem pozajelitowym…
Sylwia Osowska: Po powrocie do Polski zgłosiłam się do pracy do profesora Marka Pertkiewicza, który był jednym z pionierów wprowadzenia tej metody w Polsce. Przyjmując mnie do szpitala, powiedział – ma Pani zrobić tutaj naukę. I zrobiłam. Pierwszy projekt dostał wyróżnienie na największym kongresie gastroenterologicznym w USA. Niestety, profesor zmarł nagle i niespodziewanie. Ale kolejne prace i projekty były kontynuowane. Znalazłam ośrodki, w Polsce i wśród moich przyjaciół za granicą, które chętnie ze mną współpracowały. Praca naukowa pociąga mnie z dwóch powodów. Tak samo ważnych – rozwiązać dany problem, który mnie nurtuje i współpracować z mądrymi ludźmi. Chyba jednak ten drugi powód był motorem mojej całej działalności. Największą moją satysfakcją, zarówno zawodową jak i prywatną, jest fakt otaczania się kreatywnymi ludźmi. Miałam szczęście poznać i przyjaźnić się z osobami, które wiele wniosły aby ten świat był trochę lepszy. Jedną z takich osób był twórca metody żywienia pozajelitowego – Stanley Dudrick, z którym nagrałam nawet wywiad.
Jednocześnie poczułam potrzebę stworzenia prawnego gruntu pod badania w zakresie żywienia pozajelitowego. I tak powstała Fundacja Naukowa Żywienia Klinicznego „Ambrosia”. Osoby zaangażowane w jej działalność należą do elity naukowców, lekarzy, farmaceutów i innych zawodów medycznych. I właśnie fakt ich zaangażowania w działalność fundacji, jest dla mnie ogromnym komplementem i osiągnięciem. Również naukowym.
Joanna Bilek: A czym dla Pani było to naukowe podróżowanie po różnych krajach i dlaczego postanowiła Pani ostatecznie kontynuować swoją drogę w Polsce?
Sylwia Osowska: Moje podróże po świecie wiązały się głównie z chęci przeżycia przygody, poznania jak myślą i żyją inni ludzie. Pierwszy wyjazd miał miejsce jeszcze za czasów komunistycznych. To był dla mnie inny świat. Czułam wolność, której w Polsce brakowało. Pierwszy projekt naukowy zakończony pierwszą publikacją z impact factorem, miał miejsce na Uniwersytecie Sztokholmskim. Nieporównywalne do polskich były warunki naukowe, możliwości finansowe uczelni jak i stypendium, które pozwalało mi na dość komfortowe życie. Choć przyznam się, że nigdy nie miałam żadnych oczekiwań finansowych. Cieszyłam się z możliwości przeżycia czegoś innego.
Wkrótce Polska zaczęła się zmieniać. Otworzyły się ogromne możliwości. Brakowało ludzi ze znajomością języka, a zagraniczne firmy farmaceutyczne oferowały bardzo duże zarobki. Zaczęła się prywatyzacja aptek. Prawdopodobnie, gdybym wtedy wróciła do kraju, od razu dostałabym wysokie stanowisko i dobrą pensję. Ale ja wolałam nadal tłuc się po świecie na różnego rodzaju kontraktach i grantach, wynajmować małe mieszkanka. Ale za to, np. każdego ranka, pić kawę w małym barze na Polach Elizejskich w drodze na uczelnię! Wróciłam do Polski, bo po pewnym czasie poczułam, że tutaj są moje korzenie, rodzina, przyjaciele. I nie żałuję. Teraz wyjazdy w ramach wymian studenckich są bardzo popularne, ale w tamtych czasach to były wyjątki. I cieszę się, że tak jest, ponieważ uważam, że na początku kariery potrzebne jest pewne obycie ze światem.
Joanna Bilek: Tak, poznanie życia w innych krajach a jednocześnie spojrzenie z innej perspektywy na kraj rodzinny jest bardzo cenne dla każdego i często skutkuje dojrzałymi powrotami do ojczyzny w której zaczynamy aktywnie zmieniać to, co kilka lat temu nam się nie podobało i często popychało to wyjazdu… Ale wracając do Pani codzienności – domyślam się, że połączenie pracy na uczelni z drugim miejscem zatrudnienia nie jest łatwe i z pewnością związane jest z licznymi, czasochłonnymi obowiązkami. Czy może nam Pani przybliżyć czego obecnie oczekuje się od naukowca? Mamy przykładowo mocno krytykowany wymóg opublikowania określonej liczby artykułów ze wskazaną przez pracodawcę liczbą punktów… Czy coś jeszcze?
Sylwia Osowska: Moja sytuacja jest dość wyjątkowa. Na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym jestem zatrudniona na pół etatu. Ponieważ jest to praca naukowo-dydaktyczna, mam stosunkowo mało zajęć dydaktycznych. Natomiast moje prace naukowe są wynikiem pracy w szpitalu i łatwego dostępu do pacjentów, a także dyskusji z lekarzami i pielęgniarkami. Tam się rodzą pomysły.
Młoda osoba po studiach, która decyduje się pracować na uczelni, zostaje zatrudniona na etacie dydaktycznym, co wiąże się z ogromem zajęć dydaktycznych. Ponieważ osoby te nie mają doświadczenia w praktyce, przygotowanie tych zajęć zajmuje im bardzo dużo czasu. Jednocześnie, ci którzy chcą się piąć po szczeblach kariery naukowej, muszą znaleźć czas na prace naukowe, pisanie grantów, artykułów naukowych. A bardzo często jeszcze pracować w innym miejscu, ponieważ zarobki na uczelni na etacie dydaktycznym nie są wysokie. Do tego dochodzą często obowiązki domowe.
Pracownicy naukowi lub dydaktyczno-naukowi muszą wciąż wykazywać się dorobkiem naukowym. I wspomnianą przez Panią liczbą punktów ministerialnych. Nie do końca rozumiem, po co jest lista ministerialna i jednocześnie impact factor (IF). IF jest wskaźnikiem międzynarodowym i, moim zdaniem, opracowywanie dodatkowej listy obowiązującej tylko w Polsce, jest mało logiczne. Często czasopisma oferujące wysoką liczbę punktów są płatne. I nie są to małe kwoty – ok. 10 000 zł. Jednocześnie w tych czasopismach proces publikacji jest bardzo szybki. W czasopismach bezpłatnych od złożenia publikacji do jej opublikowania mija wiele miesięcy. Samo badanie naukowe trwa ok. roku. A jeszcze należy doliczyć ubieganie się o grant. Czyli dobra praca naukowa może zająć 2-3 lata. Prace farmaceutyczne to często długotrwałe, żmudne prace laboratoryjne, wymagające dużego nakładu czasu i pieniędzy. I ogromnej wiedzy.
Joanna Bilek: Biorąc pod uwagę Pani imponujące doświadczenie i kontakty z naukowcami z innych krajów chciałabym poprosić o refleksję: czy Polska farmacja i medycyna rozwijają się i dorównują krajom europejskim, czy też może mamy jakieś ograniczenia, które blokują nas w rozwoju?
Sylwia Osowska: Skończyłam studia w komunistycznej Polsce. Książki były na wagę złota. Żeby przeczytać artykuł naukowy musiałam iść do biblioteki. Nie było internetu. Dostęp do wiedzy był trudny i wymagał dużo czasu i wysiłku. A jednak z nabytą w Polsce wiedzą poradziłam sobie w świecie. A trochę tych krajów w moim życiu było – Finlandia, Szwecja, Szwajcaria, Singapur, Francja, Wielka Brytania. Wszystko zależy od człowieka i jego zaangażowania i pasji do tego co robi. Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy dostęp do wiedzy jest tak łatwy.
Co nas blokuje? Brak funduszy, które pozwalają na rozmach działania. Zarówno tych przeznaczanych na naukę jak i zarobki młodych naukowców. Uczelnie powinny przyciągać najzdolniejszych studentów i dawać im możliwości szybkiego rozwoju. A my mówimy o spadku przyjęć na wydział farmaceutyczny. Kryteria przyjmowania również są coraz niższe.
Joanna Bilek: Tak, to prawda – dostęp do wiedzy jest teraz bardzo ułatwiony, a równocześnie wydaje mi się, że jako naród jesteśmy niesłychanie pracowici i pomysłowi, a przez to doceniani na całym świecie… Widać to wyraźnie i w europejskich aptekach i laboratoriach i uczelniach. Wszędzie Polacy, i to Polacy z wielkimi sukcesami! Ale przejdźmy wreszcie do pytań o Pani zawodową pasję, która rozwijała się przede wszystkim już na gruncie naszego kraju – ciekawa jestem czy żywienie pozajelitowe w Polsce, wiedza i umiejętności są już na takim poziomie jak obserwowała Pani w Singapurze? Jeśli nie – czego im jeszcze brakuje?
Sylwia Osowska: W Singapurze byłam bardzo dawno temu. Wiele się od tego czasu w Polsce zmieniło. Wtedy żywienie pozajelitowe dopiero początkowało w Polsce, teraz są towarzystwa żywieniowe, kursy, webinary, szkolenia. Wydawać by się mogło, że żywienie jest bardzo dobrze rozwinięte. Ale nie do końca. W większości szpitali w Polsce nadal nie jest traktowane jako integralna część terapii pacjenta. Na rynku istnieje wiele mieszanin przemysłowych. Z moich doświadczeń wynika, że często pacjenci dostają mieszaniny, które nie są do nich dopasowane.
Farmaceuta zatrudniony w szpitalu bardzo rzadko aktywnie uczestniczy w procesie leczenia pacjenta. Wiele lat temu, w Singapurze byłam świeżo upieczoną farmaceutką, która nic nie wiedziała o żywieniu. A mimo to uczestniczyłam w tzw. „kominkach” czyli spotkaniach lekarzy omawiających szczególnie trudne przypadki pacjentów, a moje zdanie było ważną częścią w dyskusji nad leczeniem pacjenta. To mnie niesamowicie motywowało do pracy, nauki, zdobywania dodatkowej wiedzy.
Joanna Bilek: Jak obecnie wygląda sytuacja z dostępnością żywienia pozajelitowego dla pacjentów w Polsce?
Sylwia Osowska: Żywienie jest podstawowym prawem człowieka. Jeżeli żywienie doustne nie jest możliwe, powinna być zastosowana inna jego forma – dojelitowa lub pozajelitowa, czyli dożylna. Pacjenci, którzy na stałe muszą być żywieni pozajelitowo nie mają dużego wyboru ośrodków żywieniowych, które mają kontrakt na żywienie w warunkach domowych. Są zlokalizowane w głównych miastach i można je policzyć na palcach może nie jednej, ale dwóch rąk. Są województwa, np. zachodniopomorskie czy świętokrzyskie, które nie mają wcale możliwości żywienia w warunkach domowych. Wielu z pacjentów nie ma szans na dożycie chwili, w której zostaną włączeni do tej procedury. Dla osoby chorej, niedożywionej oczekiwanie nawet dwóch tygodni na zastosowanie żywienia jest czasem zbyt długim. Wiele takich osób umiera. Nie wspomnę o pacjentach onkologicznych, którzy już przed terapią lub operacją powinni być objęci opieką żywieniową. W pewnych rodzajach nowotworu, prowadzenie chemioterapii bez jednoczesnego, wczesnego wdrożenia żywienia pozajelitowego nie daje szans na kontynuowanie terapii, a więc znacząco zmniejsza szansę na przeżycie. A praktycznie pozbawia jej. W większości szpitali żywienie pozajelitowe nie jest traktowane jako element terapii. I tutaj, przypominam sobie mój zachwyt biochemią. Tysiące reakcji chemicznych, dzięki którym żyjemy nie dojdą do skutku jeśli nie zostaną dostarczone składniki. Te wszystkie składniki dostarczamy pod nazwą – żywienie! Ostatnio rośnie świadomość zdrowego odżywiania. Pojawia się ogrom firm proponujących różnego rodzaju diety w zależności od zapotrzebowania kalorycznego i efektu oczekiwanego. Rynek suplementów diety jest jednym z największych w Europie. A z drugiej strony mamy chorego pacjenta w szpitalu, wyniszczonego chorobą, operacją. Osobę, która najbardziej potrzebuje odpowiedniego odżywienia i, w większości przypadków, nie otrzymuje go. Trudno w to uwierzyć, ale wielu pacjentów umiera z głodu. Wielu pacjentów opuszcza szpital w stanie niedożywienia. A niedożywienie to komplikacje. Na komplikacje na ogół przepisywane są kolejne leki, a nie prawidłowe odżywienie. Leki powodują objawy uboczne, szczególnie u już wyniszczonej osoby. Zaczyna się błędne koło, z którego bardzo trudno się wydostać.
Joanna Bilek: Będę teraz głosem tych wszystkich farmaceutów, którzy chcieliby rozpocząć przygodę z żywieniem pozajelitowym: jak przygotowuje się mieszaniny do żywienia pozajelitowego? Czy jest to praca podobna do tej, którą znamy z klasycznej receptury? Jak dobiera się składniki i proporcje? Czy decyduje o tym lekarz czy farmaceuta? Czy pacjent może również przygotować je w domu? Jakie są formy podania?
Sylwia Osowska: Żywienie pozajelitowe sklasyfikowane jest jako receptura leku jałowego. Jest to jednocześnie najbardziej skomplikowana receptura, gdyż w jej skład wchodzi około 50 substancji. W każdym szpitalu powinna istnieć możliwość zastosowania żywienia pozajelitowego. Z tegowzględu powinien funkcjonowaćzespół do żywienia pozajelitowego, w skład którego wchodzi lekarz, farmaceuta, pielęgniarka. Ich współpraca jest niezbędna do zastosowania bezpiecznej procedury żywienia pozajelitowego. Pacjenci żywieni pozajelitowo mogą otrzymywać mieszaniny żywieniowe specjalnie dla nich dedykowane, uwzględniające parametry biochemiczne. Wykonywane są one z jałowych półproduktów. Jest to najbezpieczniejsza forma leczenia dla pacjenta, szczególnie dla tych z licznymi obciążeniami tj. niewydolność nerek, wątroby, trzustki.
Joanna Bilek: Jakie choroby najczęściej kwalifikują pacjentów do żywienia pozajelitowego?
Sylwia Osowska: Słowo „pozajelitowe” odnosi się do faktu, że jelito nie uczestniczy w procesie przyswajania składników odżywczych. Innymi słowy, wszystkie sytuacje, które powodują wyłączenie jelita, to sytuacje, które będą wymagały zastosowania żywienia pozajelitowego. Niedrożność jelita, do której dochodzi w wyniku guza jelita lub nacieku zapalnego, jest sytuacją która kwalifikuje do zastosowania żywienia pozajelitowego. Niedokrwienie jelita w wyniku zatoru tętnicy krezkowej, oraz rozwijająca się w jej wyniku martwica jelita prowadząca często do usunięcia części jelita, również prowadzi do żywienia dożylnego, często do końca życia. Ciężkie stany zapalne – choroba Leśniowskiego-Crohna, wrzodziejące zapalenie jelita grubego mogą spowodować konieczność zastosowania tego rodzaju żywienia. W przebiegu radioterapii w obrębie jamy brzusznej lub chemioterapii, jelito traci możliwości wchłaniania pokarmu. Wszelkie urazy jelita w wyniku wypadków, choroby metaboliczne związane z brakiem przyswajania składników żywieniowych czy w końcu wcześniactwo to również sytuacje, w których stosuje się żywienie pozajelitowe. Lista jest naprawdę długa.
Joanna Bilek: Czy taka forma odżywiania może być trudna, niekomfortowa dla pacjenta? Czy są osoby, które z określonych powodów nie kwalifikują się do żywienia pozajelitowego?
Sylwia Osowska: Żywienie pozajelitowe jest procedurą ratującą życie. Jeżeli pacjent nie może przyjmować pokarmu inną drogą, nie ma wyjścia – konieczne jest zastosowanie żywienia pozajelitowego. Jedyną sytuacją, w której nie można zastosować żywienia pozajelitowego jest utrata dostępu żylnego. Oczywiście są sytuacje kliniczne, w których nie można zastosować tego typu żywienia i należy doprowadzić pacjenta do metabolicznie stabilnego stanu. U pacjentów wyniszczonych, przed zastosowaniem żywienia pozajelitowego, należy wyrównać elektrolity w celu niedopuszczenia do wystąpienia syndromu wtórnego odżywienia. Są również sytuacje, najczęściej chodzi o pacjentów umierających, kiedy zastosowanie żywienia pozajelitowego nie poprawi ich stanu, a może przyczynić się tylko do obciążenia wątroby, nerek czy serca.
Joanna Bilek: Jak zmienia się życie pacjenta, który przechodzi na żywienie pozajelitowe? Jak są jego plusy i zalecane środki ostrożności?
Sylwia Osowska: O to najlepiej zapytać pacjenta! Przede wszystkim kroplówkę żywieniową toczy się ok. 15-18 godzin. Dlatego całe życie należy dostosować pod ten rytm. Część pacjentów podłącza się wieczorem i odłącza rano. Część posiada pompy, które noszą w plecakach i mogą odżywiać się w trakcie dnia. Jak wspomniałam – w Polsce część pacjentów dostaje mieszaniny do domu raz w tygodniu, a część robi sobie mieszaniny w domu. Ci, którzy dostają mieszaniny z apteki, muszą mieć lodówkę, często tylko na potrzeby mieszanin i wyjazd na wakacje jest często utrudniony. Należy podróżować samochodem z przenośną lodówką i przebywać w miejscach, gdzie jest możliwość włożenia mieszanin do lodówki. Ci, którzy przygotowują mieszaniny w domu, muszą mieć dużo miejsca w celu przetrzymywania półproduktów oraz codziennie przygotowywać żywienie. Pacjenci mają wszczepione cewniki do których codziennie muszą podłączyć mieszaninę. Jest to moment, w którym może łatwo dojść do zakażenia cewnika. Myślę, że jest to temat na kolejny wywiad! Ale chcę zakończyć trochę na wesoło. Pacjenci żywieni pozajelitowo, którzy podłączają się do kroplówki wieczorem, śmieją się, że mają super moc – potrafią jeść śpiąc!
Joanna Bilek: Aby podtrzymać optymistyczny nastrój zapytam – jak Pani lubi spędzać wolny czas?
Sylwia Osowska: Przede wszystkim kreatywnie. Mam to szczęście, że moja praca taka jest, więc nie oddzielam pracy od życia poza pracą. To wszystko stanowi spójną całość. Mam marzenie o stworzeniu filmu na temat życia twórcy żywienia pozajelitowego, Stanleyu Dudricku, w oparciu o wspomnienia, które mi podarował. Pierwszym krokiem było zgłoszenie treatmentu, czyli krótkiego opisu filmu w postaci scen filmowych, do konkursu. Dam znać jeżeli treatment wygra! Dobry film, dobra książka, dobre towarzystwo, dobre wino, piękne widoki, a najchętniej podziwiane z okiem campera lub żaglówki. I czasami trochę pogram na pianinie.
Joanna Bilek: Bardzo dziękuję za poświęcony na tę rozmowę czas, wszystkie refleksje, a przede wszystkim – za pokazanie jak ważny jest nasz zawód i jak wielką rolę możemy odegrać w niesieniu pomocy pacjentom. Życzmy sobie, by żywienie pozajeltowe rozwijało się w naszym kraju tak, aby każdy potrzebujący miał do niego dostęp! I oczywiście trzymamy kciuki za realizację pięknego marzenia.